Parafrazując pewne kultowe motto - I want to understand. Nie, nie wkręcam Was, nie rżnę głupa - ja naprawdę nie jestem w stanie pojąć fenomenu i zachwParafrazując pewne kultowe motto - I want to understand. Nie, nie wkręcam Was, nie rżnę głupa - ja naprawdę nie jestem w stanie pojąć fenomenu i zachwytów nad pisarstwem Lisy Jewell. Współczesna królowa thrillerów psychologicznych i kryminałów, ulubiona autorka największych miłośników, wytrawnych czytelników tych dwóch gatunków literackich - takich określeń w recenzjach jej książek jest na pęczki. Przecieram oczy z niedowierzania przeglądając tak liczne, że chyba niekończące się opinie nazywające “Noc, w której zniknęła” powieścią genialną, doskonałą, arcydziełem gatunku. Stanowczo muszę się nie zgodzić. Dawno, bardzo dawno nie trafiłam na książkę tak fatalnie napisaną, wręcz aczytalną. Językowy potworek, koszmar, który będzie się śnić po nocach.
Wszystko w tej powieści ocieka sztucznością - dialogi, zachowanie postaci, przebieg fabuły. W trakcie czytania cały czas odczuwałam, że obcuję nie z prawdziwą historią - taką która mogła się w autentycznie wydarzyć, a, że jak nic - mam przed sobą sztucznie i nieudanie wykreowaną imitację prawdziwego życia. Przy każdym dialogu i postępowaniu, zachowaniu bohaterów aż chciałam głośno krzyczeć - przecież prawdziwi ludzie tak nie mówią i się nie zachowują. Czytając rozmowy postaci w głowie słyszałam nie ludzkie głosy, a robota. Zresztą nie tylko dialogi, bo i nieliczne w tej książce infantylne i toporne opisy miały w mojej głowie głos Ivony. Dodam, że te wyjątkowe skąpo dawkowane opisy praktycznie nic nie wnosiły, były kompletnie bezcelowe. Jak wyglądało otoczenie bohaterów? Jak wyglądali oni sami? Nie miałam szans sobie tego wyobrazić, bo autorka nie dostarczyła mi nawet tak podstawowych porządnych informacji.
O wykreowaniu atmosfery, realności przedstawianej historii i złożonych, bogatych charakterologicznie bohaterach nawet nie miałam co pomarzyć. Aż zaczęłam się zastanawiać czy “Noc, w której zniknęła” nie wyewoluowała ze scenariusza, bo dialogi zdecydowanie przeważają, a wyjątkowo oszczędnie serwowane opisy skupiają się na drobiazgowym wymienianiu po kolei czynności, które wykonują bohaterowie oraz od czasu do czasu napomknięciu co piją, w co są ubrani. Przepraszam, ale powieścią to ja bym tego tworu nie nazwała - wyrób książkowy? Określenie zdecydowanie adekwatniejsze.
Pomijając niewiarygodne i po prostu głupie postaci to przyznaję, że sam pomysł na fabułę mnie naprawdę zaciekawił, ale co z tego - nawet w literaturze kryminalnej - że zagadka intrygująca, tempo akcji dynamiczne jeśli jest to książka tak przeraźliwie złym językiem napisana, że czytać się tego nie da. Bez żalu, a z ulgą porzuciłam po 1/4, bo naprawdę szans na poprawę nawet najmniejszych nie widziałam.
Gdyby “Noc, w której zniknęła” została napisana dziś, a nie w 2020 roku to byłabym skłonna podejrzewać, że autorstwo należy przypisywać sztucznej inteligencji. Chociaż nie - nawet mało zaawansowane AI potrafiłoby wykreować utwór językowo o parę klas przewyższający tę “powieść”.
Nie potrafię jednoznacznie ocenić tej książki. Pierwsza połowa autobiograficznej “Kobiety na froncie” autorstwa węgierskiej psycholożki i pisarki AlaiNie potrafię jednoznacznie ocenić tej książki. Pierwsza połowa autobiograficznej “Kobiety na froncie” autorstwa węgierskiej psycholożki i pisarki Alaine Polcz to niesamowicie ciekawe wspomnienia z ostatnich lat II wojny światowej. Autorka obracała się w gronie ówczesnej elity i inteligencji europejskiej mieszkającej na Węgrzech i w swojej opowieści przenosi czytelników do ogromnych bogato i luksusowo umeblowanych pałaców, zabiera na przyjęcia i spotkania z największymi nazwiskami literatury (m.in. Bánffy, Kovács, Jékely, Kiss). Sporo miejsca Polcz poświęca pobytowi na zamku Esterházych w Eisenstadt i przybliżeniu relacji łączących ten ród możnowładców z ich przyjaciółmi ze świata kultury, polityki jak i życzliwym pełnym sympatii kontaktom ze służbą oraz zwyczajnym obowiązkom i sposobom spędzania czasu w tak niezwykłym miejscu. Dotychczas luksusowa sytuacja zmienia się diametralnie gdy do zamku wkraczają Niemcy i mieszkańcy zmuszeni są uciekać do skromnej, pozbawionej wygód opustoszałej leśniczówki. Szalenie interesujące są wspomnienia Polcz z tego okresu - drobiazgowo relacjonuje trudy życia w odcięciu od cywilizacji, ciągłą obawę o pożywienie (czy uda się coś upolować?), niepewność o losy najbliższych. Jednocześnie we wspomnieniach autorki jest też sporo ciepła, momentów szczęśliwych - gdy pisze o kilkunastu inteligentnych psach myśliwskich, ukochanej kocicy, wzajemnej życzliwości i trosce mieszkańców leśniczówki.
Jednak tylko zdążyłam książkę pochwalić i poziom spadł na łeb na szyję. Wraz z opuszczeniem leśniczówki przez autorkę i z samej historii ulatuje unikatowość, która czyniła ją tak interesująca. Druga połowa to bardzo ogólnikowy, pobieżny i chaotyczny opis życia w małym miasteczku pod okupacją sowiecką oraz nic nie wnoszący, nieciekawy dla czytelnika „pamiętniczek” z długotrwałego leczenia zapalenia otrzewnej i opłucnej. Gdzie był redaktor? Włączenie do tej książki rozdziałów o chorobie to dla mnie posunięcie kompletnie niezrozumiałe. Pasują do całości jak kwiatek do kożucha.
Z mieszanymi uczuciami pozostawiła mnie ta lektura. Zdaję sobie sprawę, że w latach 90 kiedy książka Polcz została pierwszy raz opublikowana - zezwierzęcenie Sowietów i masowe gwałty na kobietach z okupowanych terenów były tematem tabu, ale dziś (zwłaszcza dziś - kiedy 1:1 to samo właśnie dzieje się w Ukrainie) takie ogólnikowe potraktowanie tematu szczerze nie robi wrażenia, nie wnosi niczego nowego, o czym byśmy nie wiedzieli. Oczywiście są czytelnicy, którzy na ten temat posiadają znikomą wiedzę i jestem pewna, że dla nich lektura „Kobiety na froncie” będzie dużo bardziej satysfakcjonująca, otwierająca oczy i uświadamiająca. Ja sięgając po ten tytuł liczyłam, że dostanę bogato nakreślony obraz sytuacji węgierskich kobiet pod okupacją Armii Czerwonej - ich sposobów na przetrwanie, myśli i uczuć im towarzyszących w tych niewyobrażalnie strasznych chwilach. Polcz akurat ten okres w swoim życiu tylko muska. Nie chcę też jej za bardzo krytykować za tak naskórkowe potraktowanie tematu - może osobiste traumy, doświadczenia i wspomnienia nadal były zbyt bolesne i ciężkie, żeby bardziej zbliżyć się do przeżyć, zrelacjonować tamte wydarzenia dokładniej.
Pomimo całkiem licznych zastrzeżeń i tak będę do sięgnięcia po książkę zachęcać, bo pierwsza część jak i wstęp Oksany Zabużko - znakomite!