Już poprzednia wyprawa do Mikrowersum była przeprawą pełną nudy i traumy, ale na tym seria się nie kończy. Mamy kolejny tom, a ja jest masochistą (ubzJuż poprzednia wyprawa do Mikrowersum była przeprawą pełną nudy i traumy, ale na tym seria się nie kończy. Mamy kolejny tom, a ja jest masochistą (ubzdurałem sobie w końcu, że przeczytam wszystko co wydano w ramach DC Rebirth) i sam się krzywdzę. To był festiwal nudy, miejscami szpetoty i przewidywalnej akcji. A i Batman występuje tu w ilościach śladowych, mamy za to nadmiar postaci drugo- i trzecioplanowych, których przygody nie interesują mnie w ogóle.
No ale trzeba było odkurzyć pewne IP, na czym chyba najbardziej traci Lobo, bo Czernianin choć jest największym plusem serii, tak pan Orlando nie potrafi go wykorzystać. Poza tym mamy tu m.in. Vixen, nowego Atoma, który kręci z Killer Frost czy Black Canary. Reszta jest zbędna, mimo że zajmuje miejsce i w zasadzie świeci.
Początek to wyprawa Lobo i Dinah w kosmos, by ratować delfiny... Wiecie, kosmiczne delfiny. Steve, czy ty coś brałeś? Chyba miało być śmieszne, ale wyszło jak wyszło. I ta koszmarna kreska, która ma być niby hołdem starym zeszytom z Lobo. Wystarczy spojrzeć na pierwszą planszę. Czemu oni ci to zrobili Dinah? Naślij na nich Olliego...
Potem mamy niby crème de la crème tego tomu. To "Chirurgiczne Uderzenie" odnosi się do planu Prometheusa, który wspólnie z losowym złoczyńcą dokonują precyzyjnego ataku na tą zapasową drużynę supków. I tak do końca oczywiście to nie wychodzi. Mamy serię konfrontacji, aż wreszcie całość się kończy zwrotem w relacji Killer Frost - Ray. Dziękuję, że jedyny ciekawy motyw pojawia się na ostatniej stronie. To chyba jakiś wyczyn...
Kreska w dalszej sekcji tomu nie jest już tak tragiczna, ale w zasadzie nie wykracza poza schemat "bycia standardem". Nie odbiera tchu z piersi, ale i nie mierzi. Z plusów dla mnie - pozostał już tylko jeden tom. Z minusów - o kolejny za dużo. Unikać jak ognia. Pretendent do pierwszego miejsca najgorszej serii w ramach DC Rebirth.
Ja myślałem, że po makabrze, jaką skroił serii JL niejaki Hitch - zwyczajnie nie da się gorzej. Jakiż byłem naiwny. I cieszę się, że to ostatni tom teJa myślałem, że po makabrze, jaką skroił serii JL niejaki Hitch - zwyczajnie nie da się gorzej. Jakiż byłem naiwny. I cieszę się, że to ostatni tom tej serii, bo po co posypywać solą otwarte rany ofiary wypadku. Pracę nad restartem zacznie Snyder, choć to też jest nazwisko budzące pewne wątpliwości.
"Fani" oryginalnej Ligi wprowadzają misterny plan w życie. Sprowadzają rożnych bohaterów do kosmicznej wieży obserwacyjnej ekipy i powodują awarię, na skutek której każdy pośredni "naśladowca prawdziwych herosów" spotka się ze stwórcą. Tak zaczyna się szereg niefortunnych zdarzeń, który doprowadzi grupę do... Afryki.
Na tym kontynencie Liga wwikła się w spory "lokalny" konflikt, za którym stoi niejaki Red Lion. W sprawę macza też palce Deathstroke, bo przecież Priest prowadzi też tę serią. Liga będzie musiała spiąć pośladki i razem pokonać zagrożenie. Szkoda tylko, że sposób prowadzenia narracji, jaki sprawdza się w serii Deathstroke - tutaj jest odczuwalnie rwany, a i miałem wrażenie, że pewne wątki są prowadzone na zasadzie skrótu myślowego!
Serio. Nagle się coś zadziało, a ja rozdziawiałem usta, cofając się stronę wcześniej, bo coś mi się nie pokrywało. I tak w rzeczywistości było. Na dodatek autor celowo "zdegradował" niektóre postaci względem ich prawdziwego poziomu mocy, jak chociażby Wonder Woman. Dlaczego? Ta grupa stawa naprzeciwko Anty-Monitora czy Darkseida, a nie radzi sobie z takim problemem?
Pod względem kreski nie jest tragicznie, ale to też nic, co zostanie z wami na dłużej. Jedna z najsłabszych odsłon Ligi Sprawiedliwości w ogóle. I jeden z największych porażek DC Rebirth. Jakby się dało, to bym to zakopał......more
Wtórne, nudne, przewidywalne, zmarnowany potencjał, zbędne postacie, średnia kreska. I tyle wam powinno wystarczyć, aby nie tracić czasu.
W nieco rozszWtórne, nudne, przewidywalne, zmarnowany potencjał, zbędne postacie, średnia kreska. I tyle wam powinno wystarczyć, aby nie tracić czasu.
W nieco rozszerzonej wersji. Poszukiwania Raya Palmera, oryginalnego Atoma wyglądają jak ostatni film Marvela, czyli Ant-Man i Osa: Kwantomania (tylko, że omawiane 'dzieło' było nieco wcześniej). Też się zmniejszamy i lądujemy w "mikroświecie". Też mamy dziwnie wyglądający świat, z podobną florą. Pojawia się dwójka postaci, które niby coś wiedzą, ale czy można im zaufać, zwłaszcza że jedna ostrzega bohaterów przed drugą i vice wersja...
W dodatku Batman jest tu tak zbędny... Podobnie jak Killer Frost. Lobo to też grzeczna 'psinka' i ma swoją chwilę chwały, ale co oni z nim tu robią. I tylko ten nowy Atom dwoi się i troi, tyle że jest tak szablonową postacią... która walczy o swoją tożsamość, aby potem zostać TĄ NOWĄ, LEPSZĄ wersją starej postaci. No nie...
Ja to przeczytałem, wy nie musicie. Jedna z najgorszych serii w ramach DC Rebirth. I chyba tylko Hellblazer, Blue Beetle albo Cyborg są w stanie bardziej popsuć mi humor......more
Zazwyczaj w danym miesiącu kupuję od pięciu do nawet dziesięciu sztuk komiksów, przez co zaczyna mi brakować miejsca na szafie i muszę chomikować starZazwyczaj w danym miesiącu kupuję od pięciu do nawet dziesięciu sztuk komiksów, przez co zaczyna mi brakować miejsca na szafie i muszę chomikować starsze (przeczytane) komiksy w pudłach, porozrzucanych po całym domu. Jednak czasami zdarzają się tytuły, które nie zagrzewają miejsca (bardzo rzadko) w moich skrytkach i zostają szybko upłynnione na takim chociażby OLX. DC Comics: Pokolenia jest takim tytułem, który miałem, ale już nie mam. Jest słaby i nie warty swojej ceny.
Przede wszystkim nie jestem już nowicjuszem ani w świecie DC ani Marvela, a moja wiedza poszerza się z każdą nową pozycją. Mimo to i tak czułem się tutaj zagubiony, bo choć historia jest prosta, to jeszcze jednocześnie pełna luk oraz wtórna. Coś zaczyna dziać się z linią czasu/rzeczywistości. Pewien młodzieniec pojawia się w różnych historiach i zbiera grupę herosów, aby stawić czoła jegomościowi, który stoi za całym zamieszaniem. Niejaki Dominus będzie tu antagonistą.
Zostaje on zarysowany poprzez ukazanie go w pryzmacie do rodziny. W wytworzonym przez siebie świecie przeciwnik próbuje uczepić się własnych pragnień, próbując odtworzyć własną rodzinę. Te ułudy mają dać mu przynajmniej cień tego co stracił. Szkopuł w tym, że jednocześnie obok tych wydarzeń, wróg sprawia, że inne historie z Uniwersum DC zaczynają się rozpadać. Trzeba działać.
Jurgens zaprzęga do roboty szereg herosów, takich jak starodawny Batman (jeszcze z długimi uszami przy kostiumie), Kamandi, Starfire, Sinestro, Booster Gold, Dr. Light, jakąś wersję Supermana czy Steela. Nie ma tu rozwoju postaci, jest tylko widowiskowa (w swoim założeniu) młócka. Krótka, mało angażująca, wtórna. Nie zależało mi tutaj na nikim, bo mimo ogromnego zagrożenia, to nie ma tu wagi tego co się dzieje. Schematy biją po oczach i nie ma tu niczego oryginalnego.
I nie zrozumcie mnie źle, ja lubię kotlety odgrzewane nawet drugi czy trzeci raz (i jestem w stanie wiele wybaczyć, gdy tytuł stara się coś mi dać), ale są one coraz mniej strawne za każdym kolejnym odgrzaniem. Generacje są już niestrawne, mdłe i zwyczajnie nudne. Na uwagę zasługuje zmiana rysownika co kilka stron, co daje miejsce na popis kilku artystom, aczkolwiek... Meh. Nie polecam. Czytałem już znacznie lepszego Jurgensa....more
Rezerwowy skład Ligi Sprawiedliwości, tyle że trzeciej kategorii i w dodatku dosyć dyskusyjny. Bo nie wiem jakim cudem, ale Lobo, którego znam, raczejRezerwowy skład Ligi Sprawiedliwości, tyle że trzeciej kategorii i w dodatku dosyć dyskusyjny. Bo nie wiem jakim cudem, ale Lobo, którego znam, raczej nie dałby się wrobić w taki lamerki team...
Batman, Killer Frost, Vixen, Lobo, Rey, Black Canary oraz Atom. Nowy skład LJA może i dawałby więcej radości, gdyby nie wrogowie z jakimi się spotykają. Mamy dwie absurdalne grupy. Pierwsza, tytułowi Ekstremiści, to goście z innego wymiaru, którzy siłą i opresją chcą ratować innych ludzi. Ich lider, Lord Havok uważa, że ludzie bez wolności to ludzie uratowanie, itp.
Jest też idiotą, bo mając przeciwnika na widelcu, to puszcza go swobodnie, aby ten się przegrupował, stworzył plan ataku i wyeliminował pojedynczo członka wrażej grupy. Logiki tu mało. Potem jest jeszcze gorzej, ale przynajmniej Lobo się uaktywnia, więc jest zabawnie. Widok herosów w świetlistych zbrojach rodem ze Starcia Tytanów pozostawię bez komentarza, bo już nie chcę się pastwić nad tym tytułem.
Nuda, nuda, nuda. Szczęśliwie całość wygląda naprawdę dobrze, więc potyczkom można się przyjrzeć w większości przypadków, z przyjemnością. Więcej pozytywów nie widzę. Tytuł mający zapełnić cykl wydawniczy i w zasadzie tyle. Batman ma być wytrychem w celu sprzedaży jakichkolwiek zeszytów, ale nie dajcie się nabrać....more
Powiedzieć, że jestem rozczarowany to mało. Po zaiste dobrym poprzednim tomie dostajemy coś co nie jest ani angażujące, ani ciekawe. Mimo praktycznie Powiedzieć, że jestem rozczarowany to mało. Po zaiste dobrym poprzednim tomie dostajemy coś co nie jest ani angażujące, ani ciekawe. Mimo praktycznie nieustannej akcji, nie ma tu momentu 'Wow'. Jest tylko ciągłą sieczka i knucie. Głupie. Czytałem to na wieczór, licząc że zaliczę jeszcze kolejny tom, ale 'Freedom' rekomenduję jako skuteczny środek nasenny. Kończąc lekturę zwyczajnie odrzuciłem tablet i przekręciłem się do śpiącej partnerki. Co tu zaszło?
Tym razem Waller wybiera się ze swoją grupą w teren. Tym razem orientuje się, że ktoś pogrywa nie tylko jej zespołem, ale i nią. Sage prowadzi własną grę, która może kogoś kosztować życie. Plus bardzo odpowiedzialnie Amanda zdejmuje blokadę z bomb, jakie Deadshot i spółka ma z tyłu łepetynki. I wiecie, co? Trzeba od razu spuścić jej łomot, tak jakby nie było wiadomo, że jakoś się to chytre babsko zabezpieczy. Plus absolutnie zmarnowany Black Manta, nie mówiąc o mdłej Harley Quinn... Nawet Parasite mnie nie bawił, jak poprzednio, a tylko leżał jak placek i stękał...
Główny wątek leży i ssie, ale to nie koniec atrakcji. Mamy tu bowiem, jakieś shoty dotyczące dwóch postaci. Są one krótkie i mało angażujące oraz dodane tylko po to aby uczynić ten album bardziej opasłym. I choć historię Deadshota byłem w stanie przeżyć, tak Katanę nie jestem w stanie przełknąć od czasów tego co z nią zrobiła Pani Nocenti. W dodatku całość wygląda źle w wielu momentach. Postacie potrafią być fatalnie nakreślone. 1.5/5 Wolność tym razem jest tylko iluzoryczna......more
Jeden z tych nielicznych przypadków, gdzie żałuję wydanych pieniędzy. I to nie małych, bo Egmont "życzy" sobie za to dzieło 200 zł... Wprawdzie udało Jeden z tych nielicznych przypadków, gdzie żałuję wydanych pieniędzy. I to nie małych, bo Egmont "życzy" sobie za to dzieło 200 zł... Wprawdzie udało się zdobyć taniej, ale jak szybko kupiłem, tak szybko sprzedałem...
Bohaterami omawianego dramatu są Logan i Alex Summers. Wyskoczyli sobie we dwóch na wakacje w Meksyku, gdzie zostają wciągnięci w szpiegowską intrygę, która w jakimś stopniu jest połączona z "tą" awarią w Czarnobylu. Wrogowie rozdzielają tą dwójkę po "epickim" pościgu czerwonym autem i próbują im wmówić, że "ten" drugi nie żyje, więc musisz coś zrobić/zginąć. Całość zabierze naszych bohaterów do Europy Wschodniej, a na sam finał nawet bodajże do Indii, gdzie tytułowy złoczyńca, Meltdown, ma pewien misterny plan, a do jego wypełnienia jest mu potrzebny Havok.
Pomyślicie. Pełno akcji, na pewno czysta frajda, okraszona przepiękną szatą wizualną. I jedno się tu zgadza. Praktycznie każda kolejna strona to widok, który spokojnie można sobie zwiesić na ściance jako obraz. Grafiki są śliczne, tak jakby ktoś użył tu akwareli (nie wiem do końca, nie znam się na farbkach). Miejscami karykaturalne, zwłaszcza gdy patrzy się na jednego z antagonistów. Nie szkodzi. Tyle, że całości towarzyszy nudna fabuła, tragiczne dialogi, głupkowate zachowania obojga bohaterów (w sumie więcej z tępaka ma tu Havok).
Były tu "momenty". Gdy Logan przebija głowę jakiegoś szpicla, tak że ostrza wychodzą mu oczodołami. Ucieczka autem. Sama końcówka też jest niezła, ale... W moim odczuciu nie jest warto dotrwać do tych miejsc. Jestem rozczarowany, zwłaszcza że na nieco mniej kasy Egmont oferuje chociażby omnibus Animal Mana, który mogę łyknąć w ciemno, bo to i objętościowo i jakościowo coś co jest usprawiedliwione wyższą ceną. "Meltdown" jest słaby i broni się jedynie "obrazkami". No i taką dziwną fryzurką Wolverine'a. Jestem ciekaw jakiego specyfiku on używa, aby mieć takie "różki"....more
Pierwszy tom oceniłem wysoko, bo spełniał swoją rolę akcyjniaka, który miał dać szybką i niestety mało zapamiętywaną fabułę. Drugi tom jest taki sam, Pierwszy tom oceniłem wysoko, bo spełniał swoją rolę akcyjniaka, który miał dać szybką i niestety mało zapamiętywaną fabułę. Drugi tom jest taki sam, ale nie sposób już przymknąć oko na pewne zwyczajnie głupie rozwiązania, drętwe dialogi czy brzydko wyglądającą kreskę. i nielogiczności fabularne.
Bo oto na samym początku mamy jakiś byt, który sprawia, że nawet Batman o mało co nie narobi w pelerynę ze strachu. Szkopuł w tym, że jak się szybko zagrożenie pojawiło, tak szybko się go wyzbyto. Nieco pozornie, bo cienisty byt atakuje grupę poprzez pierścień Zielonej Latarni, niszcząc przy okazji małą randkę pewnej bohaterskiej parce. Strach, bo tym to owo coś jest. ma straszyć. A co robi? Sprawia, że nowy, stary Superman leci spuścić łomot Batmanowi, który na taki łomot chce przystać... Aquaman z Wonder Woman postanawiają stawić czoła światowym rządom, a reszta... I tak jest bez sensu.
A dalej mamy mocno średnią historię, która nieco podratowała ten cały album. Ktoś przeprowadza udany atak hakerski na Cyborga i pierścienie Zielonych Latarni, jednocześnie zagrażając całej masie ludzi. Okazuje się, że całym zajściem stoi pewien człowiek, ale wizyta Ligi w jego domu tylko komplikuje sprawę, a Hitch zapodaje nam prawdopodobnie najlepszy pomysł w tym tomie, czyli kto i jak za tym stoi. Zabawne, że ktoś może potraktować Ligę w roli... (view spoiler)[ zabawki (hide spoiler)]
A zaraz potem mamy podbicie stawki, gdyż za głowę członków Ligi zostaje wyznaczona astronomiczna kwota z konta Lexa Luthora, Bruce'a Wayne'a i paru innych bogaczy. Doprowadza to do pojawienie się całej gromady mocno zaśniedziałych już złoczyńców, którzy mają chrapkę na łatwą kasę. "Łatwą", bo nie wyobrażam sobie, aby jakiś szanujący się łobuz ruszył na Supermana...I takowych tu nie ma. To eksponaty muzealne z jakiejś trzeciej ligi, którzy mają tylko dostać łupnia.
Kreska miejscami była bardzo uboga w detale i mocno poniżej średniej. Co prawda artysta miał tu przebłyski, ale nijak się to ma wyższej jakości, jaką obiecywało nam DC Rebirth. A Hitch po raz kolejny udowadnia, że może i kreskę ma obłędną, ale jako scenarzysta się zwyczajnie nie sprawdza. Zaskakuje mnie jak długo utrzymał się na tym stanowisku......more
Drugi tom jest równie zły co ten pierwszy, choć trzeba przyznać, że niektóre akcje bywają wyborne. Jednak Killer Croc to nie King Shark i przedstawienDrugi tom jest równie zły co ten pierwszy, choć trzeba przyznać, że niektóre akcje bywają wyborne. Jednak Killer Croc to nie King Shark i przedstawienia nie kradnie. Nikt tu niczego nie kradnie. Nawet Harley Quinn, której w pewnym momencie na wskutek działania kuli z poprzedniego tomu, szaleństwo gdzieś uleci i znów będzie dr Quinzel.
Nie podobały mi się pewne decyzje fabularne, bo były zwyczajnie miałkie. Zwłaszcza, gdy uśmierca się pewną postać, a potem nie ma pomysłu aby ją wskrzesić. To się wskrzesza. Bo tak. I nie miałem problemu, że główną osią ponownie jest generał Zod, który poziomem mocy przewyższa całą grupę pewnie parokrotnie i nie jest to możliwe, aby działo się to co tu ma miejsce. Choć też rozumiem Pani Waller, że taką tuzę chciała mieć w swoich szeregach. Tyle, że w rozrachunku, gdy wszyscy zaczynają szaleć, bo taki jest wpływ zdobycznego artefaktu, to giną dziesiątki ludzi. Ja po takiej fluktuacji w takiej placówce będąc wojskowym nigdy bym się nie zatrudnił...
Oprócz krótkiej kontynuacji wątków z poprzedniego tomu, masywną część tego albumu zajmują historie o członkach oddziału specjalnego X. Jest ich sporo, są też lepsze. Najbardziej podobał mi się chyba mały Killer Croc. Reszta była poprawna. Mamy też na końcu zajawkę z Killer Frost, pokazującą co może się dziać w najbliższym dużym evencie w DC Rebirth.
Wizualnie jak zwykle Jim Lee wyprzedza cały peleton na jakieś 100 kilometrów, choć skłamałbym, że to jego dzieło życia. Jest nieźle. Doceniam nawet tą kreskówkę z Harley Quinn. I to tyle. Reszta, mimo że akcją stoi to potrafi wynudzić w najmniej spodziewanych momentach i wcale się nie dziwię, że w pewnym momencie Egmont zaprzestał publikacji serii, choć zawsze potępiam niedoprowadzanie pewnych spraw do końca. Tutaj być może oszczędził polskim czytelnikom katuszy obcowania z tą serią....more
Ostatni, trzeci tom tej odsłony Inhuman, który przyniósł więcej rozczarowań niźli pozytywnych zaskoczeń. Większość jest przewidywalna, ale skłamałbym Ostatni, trzeci tom tej odsłony Inhuman, który przyniósł więcej rozczarowań niźli pozytywnych zaskoczeń. Większość jest przewidywalna, ale skłamałbym że nie podobała mi się konfrontacja mąż-żona czy kilka scen z Black Boltem podczas oblężenia Nowego Attilanu. Niestety dalej jest już o niebo gorzej, zwłaszcza że wraz z degradacją wizualną postępuje coraz to słabszy scenariusz. Starcie z Lineage'm było chyba zbyt długo odciągane i mamy tego tu efekty. Jest zwyczajnie nieciekawe, choć wątek Eldraca uważam za świetny, choć minimalistyczny.
Polubiłem postacie tutaj nazywane jako NuHumans, ale w porównaniu do wcześniejszych przygód ich udział uważam za szczątkowy. Fajny wypad do pubu i karaoke (Gorgon rządzi). Z kolei z martwych powstaje jedna postać i jest to kretyńsko zrobione. Już wolałbym, aby go nie zabijali... Tyle plusów. Reszta jest mdła i czerstwa. Soule chyba złapał zadyszkę. ...more
Wydarzenia z ósmego tomu przygód Gacka w ramach New 52 dzieją się jakiś czas po wybuchowym finale poprzedniego tomu pt. "Endgame", gdzie Bruce poświęcWydarzenia z ósmego tomu przygód Gacka w ramach New 52 dzieją się jakiś czas po wybuchowym finale poprzedniego tomu pt. "Endgame", gdzie Bruce poświęcił życie przytrzymując Jokera, tak aby ten nie opuścił walącej się jaskini z tajemniczą substancją, która m.in. uleczyła twarz złoczyńcy po zabiegu oskórowania... To była szansa Snydera na coś wielkiego. Śmierć głównej postaci, o której i tak wiemy że kiedyś wróci, podobnie jak z 'Death of Superman', ale będzie to miało jakieś konsekwencje. Szansa była. I jak kocham Trybunał Sów, od którego zaczęła się moja przygoda z komiksami, jak uwielbiam Śmierć rodziny, tak już samo Endgame było dla mnie wyraźnym sygnałem zniżki formy amerykańskiego autora komiksów. Superciężki niestety potwierdza moje obawy.
To nadal dobrze poprowadzona opowieść z odpowiednią dynamiką, ale tym razem pełna elementów, które momentami odbierały mi przyjemność z lektury. Batman nie żyje. Schedę po firmie Wayne Enterprises przejął nowy podmiot zwany Powers Company, którego szefowa realizuje pewien szaleńczy pomysł (co to za firma? skąd się wzięła? - tu nie uzyskacie na to odpowiedzi). Umarł król, niech żyje król. Gotham potrzebuje Batmana, to zróbmy sobie nowego. I robią. Oficjalnie pracującego z policją, posiadającego mecha (!!!) i zaplecze wspomnianej firmy, która dostarcza takie nowinki technologiczne, jak Bat-Kamper. Serio. Chyba sam Snyder doznał olśnienia i zobaczył jaki to kretyński pomysł, bo... Cóż, Kamper się nie narobił zbytnio dużo przebiegu.
Bruce powinien zostać martwy. Może nie na zawsze, ale przynajmniej do końca serii. Autor niestety rujnuje końcówkę Endgame mdłym suspensem, który łopatologicznie sygnalizuje nam, że w razie większego zagrożenia jedyny i prawdziwy Batek wróci, aczkolwiek na razie dajcie się pobawić tu komuś innemu. Informacja o żyjącym Wayne'ie wypływa... w drugim co do kolejności zeszycie omawianej pozycji. Serio? Po co było budować tak poprzedni tom? W dodatku Wayne, który ma/nie ma pamięci, bo autor rzuca nam w twarz amnezją bohatera bez zbędnych ceregieli, ma odmieniony charakter postaci, a co miał wywołać kontakt z tajemniczą substancją nazywaną dionizytem.
Jego zastosowanie wymazało tą część pamięci, która odpowiadała za zapamiętanie traumatycznych przeżyć z dzieciństwa, a nawet wieloletniego przeszkolenia bojowego, przez co Bruce nie posiada odpowiednich umiejętności do działania i woli bawić się w wychowawcę w pomniejszej jednostce zapewniającej byt biednym dzieciom. Naprawdę? Ale i tak to szczegół w pryzmacie do ostatniego wynalazku Batmana. Machiny, która ma wszczepić tragiczną pamięć do klona Batmana, który będzie stworzony by chronić Gotham po śmierci oryginalnego dawcy. Bo Gotham potrzebuje Batmana! Zgadnijcie czego pewnie użyją w następnym tomie do przywrócenia pamięci Wayne'a...
Takich głupotek jest tu więcej. Nowy Batman to nikt inny jak sam Gordon. Ostrzyżony, wyćwiczony 'ex-palacz' z ciągotami do nikotyny został wytypowany na następce Batmana, bo "zna miasto jak nikt inny". Szczegół, że gostek jest już 45+ i w starciu z młodzieniaszkami dostaje ochoczo po twarzy. Bliżej mu na oddział geriatryczny niż do kostiumu bohatera, w którym trzeba się napocić solennie, aby cokolwiek zdziałać. I ten mech, w którym się porusza... Skrzyżowanie nietoperza z zającem. Oby nie wielkanocnym. Sam pomysł może z założenia zły nie był, ale... Gordon jest jedną z ostatnich postaci, jaką bym wytypował do tej roli. I może to właśnie pasowało Snyderowi, bo każdy obstawiał bardziej Graysona, Todda lub Damiana...
Przeciwnik Gordona to dosyć nietypowa figura. Tajemniczy Bloom, który debiutuje na łamach tej opowieści pozostaje jak na razie postacią bardzo tajemniczą. Nie znamy jego prawdziwej tożsamości, którą kryje za maską przyzdobioną kwiatkiem, ale pozostały mi po nim zaskakująco dobre odczucia. Może dlatego, że jest niepokojący, a to co potrafi robić z palcami... Brrr, zwłaszcza w konfrontacji z Pingwinem. To było naprawdę dobre. Pomysł na jego nasionka, które dają ulicznym przestępcom super moce też jest w porządku. A i sposób w jaki Bloom rozwiązuje umowę w razie przegranej daje wiele satysfakcji. Za takiego przeciwnika duży plus, ale boję się że jego geneza w kolejnym tomie mi to spaprze.
Na plus dodałbym jeszcze retrospekcję z czasów po Roku Zerowym, kiedy to Batman prowadzi śledztwo w sprawie zwłok nastolatka, jakie zostały znalezione na bagnach obok miasta. Przy tym zeszycie nad warstwą wizualną pracował niejaki Jock i przyznam, że miało to swój brudny i mroczny klimat. Resztą tomu tradycyjnie dla tej serii 'zaopiekował się' Capullo i nadal jest to świetnie wyglądający kawał dobrej i szczegółowej roboty. Czego nie mogę powiedzieć miejscami o fabule.
Ósmy tom to potężny regres, im dalej w fabułę, tym bardziej odczuwalny. Być może dlatego, że Snyder za mocno rozpieścił mnie poprzednimi historiami, co w pryzmacie do słabszego omawianego tytułu jest aż nadto zauważalne. Były tu fajne momenty (zapomniałem o zmienianiu kolorów mecha), ale cała reszta mnie potężnie rozczarowało. To bardziej 2.5/5, ale tym razem nie naciągnę. Gordon nie zasłużył, bo był czerstwy....more
Nastoletni tytani wrócili, ale raczej nie mają formy. Ba, zdaje się, iż zgrzali się mocno po ostatnich wyczynach i nie są gotowi do kolejnych zajęć. TNastoletni tytani wrócili, ale raczej nie mają formy. Ba, zdaje się, iż zgrzali się mocno po ostatnich wyczynach i nie są gotowi do kolejnych zajęć. Tak, a nie inaczej mogę wytłumaczyć co tu się zadziało.
Pierwszy tom miał coś czego tu zabrakło. Lubiłem bohaterów tam pokazanych. Tutaj czuć to tylko na samym początku, a potem rozwydrzone dzieciaki popsuły mi frajdę z czytania. I naprawdę fajnie, że wraca Superboy. Lubię kolesia, tyle że oskarżono go o masowe morderstwo. Sam pochwycony wydaje się niczego nie pamiętać, a do całej sprawy mieszają się kosmici. Ci, którzy chcą mu pomóc i ci, którzy chcą chłopakowi wp... wklepać.
Koncept fajny, ale na tym się kończy. Mamy masę dialogów, słabych. Postacie jakby się spłaszczyły. Menchester? Ja już nie wiem, co ten gość nawet chce, bo koncepcja działania zmienia się mu co zeszyt. A i wraca Kid Flash. Fajnie gdyby autor to wszystko ładnie spiął rozsądną fabułą. Nie robi tego. Dlatego było mi obojętne, czy Wonder Girl dołączy do innego zespołu, aby spacyfikować dawnego kolegę, który sam sobie nie ułatwia kontaktów z innymi takim a nie innym charakterem.
Plus do tego kreska, która miejscami jest bardzo słaba, co widać gołym okiem po postaciach. I nie jest to zasługa jednej osoby, bo nad poszczególnymi zeszytami pracowało odrębnie kilku artystów. Żaden się nie popisał. Słabo, zwłaszcza jak się popatrzy na leniwca w wykonaniu Gara...
Teen Titans zaczynają się nawet nieźle, obiecując czytelnikowi sporo. Niestety to tak jak z reklamą, gdzie w telewizji widzimy świetnie wyglądającego burgera, a jak się pójdzie do sieciówki, tak dostaje się coś co burgera przypomina z założenia. Nieco szkoda, bo jeżeli całość utrzyma taki poziom, to ten lekki restart serii okaże nie zbędny. ...more
Stało się. Prawdopodobnie najgorszy event Marvel NOW! za mną. (okazuje się, że wydawnictwo ma niektóre eventy tak samo słabe jak te od DC's New 52...)Stało się. Prawdopodobnie najgorszy event Marvel NOW! za mną. (okazuje się, że wydawnictwo ma niektóre eventy tak samo słabe jak te od DC's New 52...). Za pierwszym razem porzuciłem tytuł gdzieś w połowie, więc przeczytałem TO od początku, aby przypomnieć sobie pewne wątki. Do dzisiaj pieką mnie oczy...
Przepis na sukces? Wziąć sprawdzone postacie, jakie świętowały sukces w latach 90. XX wieku i dostosować je do aktualnych realiów. Jak się okazuje tak nie do końca, bowiem w złych proporcjach wyjdzie z tego tylko i wyłącznie zakalec. Kapitan Brytania. Poproszę. Union Jack. Dawajcie. Pete Wisdom. Jasne... Zaraz, zaraz. Kto to jest?
Z tym ten komiks ma wybitnie problem. Na przestrzeni ośmiu zeszytów występuje tu multum postaci, które jakoś trzeba wprowadzić, ale autorowi wychodzi to wybitnie miernie. Z wyjątkami, bo taka Dark Angel jest spoko, a każdą scenę kradnie... Mefisto. Od biedy polubiłem jeszcze Motormouth, ale reszta z Warheads na czele znaczą dla mnie tyle co ginące Psycho Wraiths. Bo z drugiej strony mamy antagonistów, tworzących niejaki Mys-Tech. Wrogowie uderzają szybko i skutecznie. Tyle, że co z tego, skoro herosi są w stanie wyjść z każdej opresji. No, prawie wszyscy.
Na plus mogę zaliczyć jeszcze kilka pomysłów i tekstów z finału, ale do tego trzeba przebrnąć przez nudne 170 stron. Tym bardziej, że w każdym zeszycie mamy ten sam schemat. Przedstawiamy pokrótce postać, pokazujemy jak się rozwinęła od czasów popularności i zaczyna się bitka. I tak kilka razy. Najgorzej, że te najbardziej postacie, albo szybko zostają wyeliminowani z gry, albo nie są odpowiednio wykorzystani.
Nieco szkoda, bo gdyby poświęcono tym postaciom więcej czasu, rozwinięto je, a nie od razu wrzucili wszystkich do jednego wora. Nie zdaje to sprawdzianu. W warstwie wizualnej nie ma fajerwerków, aczkolwiek jest to w miarę rzetelna. Reszta boli. 1.5/5. A jeszcze do tego Król Artur. W nieco innej formie. Bo to w końcu historia o angielskich herosach. Bo tak. Nieeee....more
Kto by pomyślał, że końcówka jednej z moich ulubionych serii w ramach Marvel NOW! będzie o włos od tego, aby nie skończyć na jednej "gwiazdce"...
BendiKto by pomyślał, że końcówka jednej z moich ulubionych serii w ramach Marvel NOW! będzie o włos od tego, aby nie skończyć na jednej "gwiazdce"...
Bendis wyraźnie przedobrzył, wrzucając jeszcze na samą końcówkę wydarzenie nazwane Czarnym Wirem, które bez zapoznania się z resztą zawartości tutaj wprowadza tylko zamieszanie. Owszem, wygląda zjawiskowo, bo Sorrentino potrafi się bawić w "rysowanie", ale mętlik wątków jaki tu się prezentuje nie broni się w oderwaniu od reszty. Zabieg, który do tej pory stosowało DC w New 52, a którego solennie nienawidzę.
Na domiar złego całość też rozpoczyna się zwyczajnie nudno. Wycieczka Jean Grey z mentorującą jej Emmą Frost do Madripooru jest nijaka (sytuacji nie ratuje obłędna kreska Mike'a del Mundo). Starcie z Blobem słabe i dopiero powrót X-men na Ziemię po wydarzeniach z wspomnianego Czarnego Wiru, przywraca wiarę w to, że Bendis potrafi jeszcze pisać mutantów. Świetna rozmowa Jean z Icemanem o jego tożsamości seksualnej. Relacje Warrena z Laurą. Wreszcie nowy narybek z Utopii. To ci starzy X-men, których zdążyłem pokochać.
Tyle, że jest ich tu jak na lekarstwo. Asrar czaruje swoją kreską na koniec, co umila odbiór okiem tej historii, ale to za mało, aby uratować całościowo ten zbiór. Tym bardziej, że końcówka też prawie nie rozwija postaci, a służy jako przedstawienie nowych charakterów. Szkoda. Seria All New X-men startując postawiła poprzeczkę bardzo wysoko. Swoją jakością, podejściem, humorem. Teraz to wszystko zjada swój ogon, ale piękne wspomnienia pozostaną....more
O ile pierwszy tom Deathstroke'a był całkiem niezły, to drugi pikuje mocno w dół. Całą sytuację ratuje tylko Lobo, ale i Herkules dupa, kiedy wrogów kO ile pierwszy tom Deathstroke'a był całkiem niezły, to drugi pikuje mocno w dół. Całą sytuację ratuje tylko Lobo, ale i Herkules dupa, kiedy wrogów kupa. W tym przypadku grupa "Omega", która albo pełni rolę mięsa armatniego, ale jest do wyświdrowania przez Slade'a, bo ma organy żeńskie...
Plus Hawkman i Nth metal w tle, a cała historia sprawia, że chciałem sobie oczy wykłóć. Jeżeli lubicie pulpowe opowiadania z lat 80. i 90. XX wieku to może coś dla siebie znajdziecie. Reszta? Radziłbym omijać łukiem. Taki akcyjniak po lekturze, którego nic się nie zapamięta. Nic dziwnego, że od razu rebootowali całą serię......more
Do tej chwili myślałem, że najgorszym i najnudniejszym tworem New 52, jeżeli chodzi o większe eventy, jest The Culling oraz prawie każde większe wydarDo tej chwili myślałem, że najgorszym i najnudniejszym tworem New 52, jeżeli chodzi o większe eventy, jest The Culling oraz prawie każde większe wydarzenie powiązane z Supermanem. Do tego 'szacownego' grona dochodzi właśnie Convergence, które staje z nimi na równi, choć zaryzykowałbym stwierdzenie, iż jest nawet gorsze...
Podstawą jest fakt, iż każda ukazana tu historia łączy się pewnymi aspektami. Wszyscy bohaterowi mieszkają w miastach, które do swojej kolekcji 'włączył' Brainiac, a po roku pewien jegomość (Talos?!) zastępujący kosmiczny byt postanowił wyłonić ten najlepszy świat, posiadający najefektywniejszych herosów. Daje to nam swoiste Mortal Kombat, gdzie światy biją się ze sobą, aby nie przestać istnieć. Pomysł nawet niezły, tyle że Convergence towarzyszy całe zacietrzewianie pomniejszych dwu-zeszytowych fabuł, które finalnie prowadzą do jednego. Młócki. Zazwyczaj średnio ciekawej. Oferującej nam raczej więcej zapchaj dziur, niżeli wartościowych produktów. Jedyną zaletą takiego rozwiązania, jest możliwość zerknięcia na masę herosów z różnych okresów DC.
Dla starego, wiernego czytelnika może być to takie fajne mrugnięcie okiem, bowiem zobaczy raz jeszcze jakieś postacie, którym kiedyś kibicował, a które zniknęły np. po Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach. Dla nowego czytelnika jak ja będzie to... bałagan. Nieciekawy, wprowadzający brak jakiejkolwiek logiki i konsekwencji w tym co dotychczas czytałem w New 52. Zatem pytanie: do kogo był adresowany w ogóle ten event? Tym bardziej, że całe multiwersum uporządkował chwilę temu Morrison. Jak ma się ta pozycja do jego The Multiversity? Nie mam bladego pojęcia.
Convergence: Flashpoint, Book One zbiera pięć opowieści (zresztą siedem innym zbiorów towarzyszących Convergence również zbiera po pięć dwu-zeszytowych opowieści) które są tworzone przez pięciu różnych autorów i mają różne style graficzne. Najbardziej podobał mi się Superman Jurgensa i Nightwing/Oracle od Gail Simone. Reszta była mierna, i tym bardziej jestem zdziwiony, gdyż za The Question wziął się sam Rucka, ale nawet mistrzowi zdarzyć się może czasami wpadka...
Supermanowi za motyw związku Lois-Clark daję solidną trójeczkę. Nie jest to coś czego nie widziałem, ale w nawiązaniu do moich wspomnień z eventu Flashpoint i pewnych postaci stamtąd zaczerpniętych, byłem raczej pozytywnie nastawiony do całości. Plus ponownie widziałem ojca Bruce'a, Thomasa, jako Batmana.
Nightwing/Oracle daje nam możliwość spojrzeć na Barbarę Gordon, kiedy to poruszała się na wózku inwalidzkim, a i tak jest sobie w stanie w duecie z Graysonem poradzić z duetem Hawkman/Hawkwomen. W tle Black Canary. Całość nawet bawi, ale też nie zasługuje więcej niż na trójeczkę.
Renee Montoya jako Question działa bardzo mizernie. Liczyłem, że obecność Two-Face'a jakościowo podniesie wartość tego co widziałem, ale nie. Nawet gościnny występ Huntress czy Batwoman, która jest tutaj tylko, żeby pocałować się w pewnym momencie z bohaterką nie są warte uwagi. W najlepszym razie jest to tylko dwa.
Ukazana nam tu Liga Sprawiedliwości to dziwaczny twór złożony z kobiet, gdzie prym widzie Supergirl. Z zespole jest dodatkowo zielono-skóra bohaterka, która przypominała mi wersję She-Hulk wyposażoną w pierścień Zielonych Latarni... Plus napalony zły Aquaman, który ma chrapkę na tutejszą wersję Mery... Akcji jest tu co niemiara. Kilka dziwacznych pomysłów zaskakuje. Takie 2.5-3/5.
Największe barachło zostawiłem sobie na koniec. Batgirl nie dała mi kompletnie nic poza Catmanem czy wyrośniętym gorylem. Na dodatek nie ma tu nic wspólnego z Batgirl. Mamy Drake'a, Stephanie Brown i Cassandę Cain. Podziękuję. Nuda i przewidywalność wylewa się z każdej strony. 1/5.
Wizualnie najlepiej wypada raczej Supergirl i spółka, reszta ma średni poziom. Nic szczególnego, ale też oczy nie wypali. Co pasuje chyba do motywu przewodniego całego cyklu. "Byle było, a kasa musi się zgadzać..."....more
Zaskakujące, że im dalej w przeszłość DC tym gorzej to wygląda. Całe te wygrzebywanie starych postaci to jak znalezienie na strychu fajerwerków sprzedZaskakujące, że im dalej w przeszłość DC tym gorzej to wygląda. Całe te wygrzebywanie starych postaci to jak znalezienie na strychu fajerwerków sprzed wielu lat. I może wystrzelą dając uciechę, ale i tak zauważalnie nie mają już takiej mocy jak kiedyś. Tak jest z tymi postaciami. Wklejono je tu już ukształtowane z jakichś rzeczywistości sprzed całej masy kryzysów jakie nastąpiły w uniwersum DC już jakiś czas temu. I choć starszym fanom na pewno się łezka zakręci w oku, tak ci o znacznie młodszym staży tylko się żachną. Bo do mnie tu prawie nic nie trafia.
Jedyna historia jaka broni ten tytuł to ta powiązana z Green Lantern Corps, gdzie autorzy skupili się na Guy Gardner. Byłem w stanie zrozumieć jego motywację, a i droga jaką przeżył do najlżejszych nie należała. Moment w którym uzyskał ponownie dostęp do mocy Latarni był super i ratuje ten tytuł przed soczystą pałą... 3.5/5
Superboy and the Legion of Super-Heroes był nie tylko brzydki, ale i głupi. Jak zobaczyłem rycerzy na... wściekłych dalmatyńczykach to myślałem, że przypadkiem coś mi ktoś podał, bo dostałem napadu śmiechu. Tyle dobrego z tego tytułu. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie, że pozornie silniejszy Legion zaczął zbierać bęcki... Za niezamierzony efekt jaki całość we mnie wywołała 2/5.
Batman and the Outsiders wygląda z pięciu zaprezentowanych nam tu historii, chyba najładniej. Nie zmienia to faktu, iż cała opowieść i tak jest śmieciowa. Black Lightning wygląda jak Power Man... Tyle, co na pewno stąd zapamiętam. 1/5
Potem DC prezentuje nam kolejną przygodę z Supermanem pt. The Adventures of Superman. Zaskakujące jest to, że kiedyś coś czytałem z tą wersją bohatera i pokazał mi się tutaj jakiś sentyment. Clark z Karą lecą na zwiady, a w tym czasie następuje inwazja na ich miasteczko. Proste, przejrzyste i mimo swoich głupotek podobało mi się na tyle, że daję 3/5.
Końcówka to brzydki Hawkman z zaskakującą dozą akcji (ba, nawet ich do rakiety przywiążą, a potem popatrzą w romantycznej atmosferze jak się rozpada świat - nice), ale i naleciałości ze starych czasów, które pokazują jak ciężko czyta mi się coś co kiedyś wydawano w takiej formie. 2/5.
Istnienie takiej ilości tie-inów zaczyna mnie seryjnie nużyć, tym bardziej, że przede mną jeszcze pięć takich zbiorów plus samo Convergence, które porzuciłem po bodajże czwartym zeszycie. Prawie wszystkie dwu-zeszytowe dodatki opierają się na schemacie: jeden świat napada drugi i ten drugi się broni. Tyle, że zazwyczaj obieramy stronę 'dobrą', bowiem akcenty rzadko są położone na inny rozgranicznik. A szkoda, bo z chęcią zobaczyłbym jednego dobrego Supermana bijącego się z innym dobrym Supkiem. Albo Batmanem. Albo Justice League konta Teen Titans. Takie coś już pewnie było, chociażby na małym ekranie w animacji, ale...
Jeżeli robi się już coś w stylu pojedynków na arenie to chociaż można by zaszaleć. Bo czemu nie. Tego te dodatki mi nie dostarczają. To taki przegląd historii wydawnictwa, ale pytanie brzmi: Do kogo to ma trafić? Bo jeżeli adresowane jest do wszystkich to tak naprawdę do nikogo....more
Zabierając się za lekturę pierwszego tomu Ligi Sprawiedliwości w ramach DC Rebirth miałem tylko z tyłu głowy przeświadczenie, iż będzie to, po opiniacZabierając się za lekturę pierwszego tomu Ligi Sprawiedliwości w ramach DC Rebirth miałem tylko z tyłu głowy przeświadczenie, iż będzie to, po opiniach wielu osób, jedna z najgorszych serii w tym cyklu wydawniczym. I się miło troszeczkę rozczarowałem, bo Maszyny Zagłady to co prawda głupi, ale dobrze skrojony akcyjniak, który jako typowy odmóżdżacz spełnia swoje zadanie w stu procentach.
Mamy kolejne zagrożenie dla całego świata, bo skala historii Hitcha wykracza poza "standardowe" ramy. Liga musi interweniować, ale być może dotychczasowi jej członkowie to za mało, aby sobie poradzić z zagrożeniem. Potrzebny jest nowy Superman, ale do tej wersji Clarka Kenta, która kryła się przed światem, Liga z Batmanem na czele nie ma zaufania. A będzie musiała go nabrać w miarę szybko, bo przeciwników jest co nie miara i nie wiadomo w co ręce włożyć.
I trzeba nadmienić, że Hitch jako scenarzysta radzi sobie naprawdę słabo, bo dialogi jakie nam tu serwuje są fatalne, miejscami sprawiając, że zgrzytałem zębami. Są patetyczne, naszpikowane frazesami. Część postaci, jak Aquaman czy Wonder Woman nie mają tu praktycznie co robić. Sama fabuła potrafi się pogubić, bo w pewnym momencie pojawiają się postacie, które mają "śpiewać". Nie wiadomo czy mają złe czy dobre zamiary (na moje chyba miały bronić ten układ przed najeźdźcami), ale nasza Liga i tak zamierza wszystkim dokopać. Bo tak, to wszyscy są obcy... Plus te kule w Ziemi, które powoduje masywne trzęsienia Ziemi, a tak naprawdę nie wiadomo do kogo należą...
Hitch jako rysownik sprawdza się znacznie lepiej niż jako scenarzysta, ale za warstwę wizualną w głównej mierze odpowiada tu Tony S. Daniel, którego kreska sprawdza się tu całkiem nieźle. Postacie, efekty użycia mocy wyglądają fantastycznie. Gorzej wyglądały potworki, jakie atakują Ziemię, miejscami wręcz fatalnie. Uśredniając jednak kreska na plus.
Krańcowo ta nowa, lepsza Liga okazuje się nie być co prawda fajniejsza od runu Johnsa w ramach New 52, ale dla tych, którzy lubią efektowne bójki, coś w sam raz. Tylko pytanie, czy sztandarowa seria Rebirth ma tak wyglądać. Jak zwykła, niczym nie wyróżniająca się rąbanka....more
Od razu nadmieniam. To nie jest zły komiks sam w sobie, bo historia jaką prezentuje nam Greg Pak jest niezła, a i kreski Aarona Kudera i Scotta KolinsOd razu nadmieniam. To nie jest zły komiks sam w sobie, bo historia jaką prezentuje nam Greg Pak jest niezła, a i kreski Aarona Kudera i Scotta Kolinsa dają tutaj radę, chociaż nie są czymś zjawiskowym. Ten tom ma inny koszmarny problem. Fragmentacja i żądza "piniądza".
Na dobrą sprawę 98% tego co tu mamy, znajdziemy w evencie pt. "Superman: Doomed". Jest tu tylko jeden odrębny wątek, który skupia się na spotkaniu Clarka z niejaką Harrow, tą od Ghost Soldiera z piątego tomu. Babka przedstawia swoje racje, nasyła na herosa armię duchów, które jednak nie chcą go atakować i udowadnia, iż w razie konieczności podjęcia drastycznych kroków, Kent zawsze wybierze mniej krwawe rozwiązanie. I to tyle.
Potem mamy pojawienie się Doomsday'a. Infekcję Kenta, który sam zamienia się w potwora. Jego wewnętrze zmaganie się ze sobą. Przybycie Brainiaca czy Supergirl jako Czerwoną Latarnię. Nie da się w logiczny sposób przeczytać, bo "Superdoom" nie jest pozycją, która ma status stand-alone. Należy ją czytać na przemian z : - Superman Volume 5: Under Fire, - Superman/Wonder Woman Volume 2: War And Peace - Batman/Superman Volume 3: Second Chance - Supergirl Volume 6: Crucible
Tworzy to taki rozgardiasz i luki w fabule, że każdy kto myśli o zakupie MUSI kupić resztę, aby zrozumieć, co się tu dzieje. I jeszcze byłbym w stanie to zrozumieć, bo kiedyś jak się chciało czytać jakieś wydarzenie między różnymi tytułami to trzeba było sobie zakupić poszczególne zeszyty. Teraz, w XXI wieku w zasadzie jedno jedyne logiczne rozwiązanie. Nabyć "Superman: Doomed", gdzie na ponad 500 stronach zebrano całą historię. I to tamten tytuł jest godny polecenia.
Szósty tom Supermana bowiem to tylko skok na kasę, a słaba autonomiczna, króciutka historyjka nie jest warta aż tyle, by usprawiedliwić zakup całości. Posunięcie bardzo dziwne, bo topowy tytuł New 52 pt. Forever Evil wydawnictwo mogło wydać całkowicie oddzielnie. Szkodzi to marce, nie pozostawiając mi innego wyboru jak stanowczo doradzać ten tytuł. Absolutnie nie jest to wina autorów tych tytułów, a kretyńskich posunięć marketingowych, gdzie włodarze z DC chcieli zarobić dwukrotnie na tym samym. Cierpisz na nadmiar kasy i jesteś tym typem kolekcjonera, który musi mieć wszystkie numerki - tytuł dla Ciebie. Reszta niech maszeruję po "Superman Doomed". Może unikniecie frustracji z bycia zrobionym w balona. ...more
Egmont wypuścił na polskim rynku kolejną pozycję z linii wydawniczej DC Black Label, chyba nie dokonując wcześniej żadnego przeglądu materiału pod wzgEgmont wypuścił na polskim rynku kolejną pozycję z linii wydawniczej DC Black Label, chyba nie dokonując wcześniej żadnego przeglądu materiału pod względem jakości. I to zdecydowanie jeden z tych komiksów, które rekordowo szybko wystawiłem na Allegro, aby się tego chłamu pozbyć (pierwszy był Batman: Przeklęty... a kysz).
Mam wrażenie, iż Miller pomylił postacie, zapatrzony w to co kiedyś robił. I nie kwestionuję jego wkładu w kulturę, bo autor ma sporo tytułów, które są absolutnymi klasykami komiksu, ale tu chyba zachłysnął się własnym mniemaniem o swojej wielkości. I ma czytelników za kretynów, bo to jak prowadzona jest tu narracja, będzie chyba za parę lat będzie sztandarowy przykład jak tego nie robić.
Nie wiem, który absurdalny pomysł tu przywołać jako pierwszy, bo streściłbym chyba 3/4 książki. Superman dupek, Superman je#aka, Superman przekonany o własnej wyższości nad innymi. To nie jest Superman. To zaprzeczenie wszystkiemu co do tej nam pokazano w tworzeniu sylwetki tej popkulturowej postaci. Czekałem, aż na końcu rzuci wreszcie ręcznik na ziemię i zacznie wyżynać ludzi laserowym wzorkiem. Bo miał absolutnie wszystkie symptomy, aby być złym.
Mamy tu trzy zeszyty i tylko tyle wystarczy, aby maksymalnie obrzydzić mi tą postać. I nie tylko ją, ale po kolei. Początek widzimy z perspektywy Kal-ela, którego rodzice zapakowali w kapsułę i wysłali w kosmos. Narrator. Nie do końca byłem w stanie zrozumieć o co chodziło Millerowi, że zastosował właśnie taki zabieg. To niby przemyślenia Clarka, ale miałem wrażenie, że chłopak jest opętany. Już nie mówiąc, że to było zwyczajnie nudne.
Lądowanie na Ziemi i momentalne "adoptowanie" przez Kentów, które wyglądało mi na jakąś formę prania mózgu... to nie była taka udziwniona pojedyncza sytuacja. Jest tu cała masa skrótów fabularnych i trików, które nawet nie stają się nam wytłumaczyć, czemu zachodzą albo czemu służą. A całość ma wydźwięk mocno szowinistyczny, bo kobiety są tutaj w zasadzie traktowane jak przedmioty do zaliczenia... ops, kolekcjonowania.
Bo zarówno pierwsza Lana, potem ta syrenka i na końcu nawet Wonder Woman widzą Kenta i już rozkładają nogi. Nie ma tu żadnej głębi w relacjach, które trwają chyba godziny. Superman je ładnie bajeruje. Robi co trzeba, napina buły, traci zainteresowanie i odlatuje nie patrząc się za siebie. Brak tu konsekwencji w działaniu. Albo Clark, który gdzieś ma że ludzi w jego otoczeniu podejrzewają, iż coś z nim jest nie tak. On prezentując w jakichś sytuacji swoje moce, szczyci się tym. Chwali. Gdzie jest ten skromny chłopak, który potrafił działać dyskretnie, odbierając świetne wychowanie od rodziców. Nie, tu Supek wychowuje się sam.
Od bubka, który imponuje szkolnym nerdom, bo ich chroni na pokaz, przez ultra wyćwiczonego żołnierza, który specjalnie popisuje się przez przełożonymi celnością i siłą, po pretendenta do tronu Atlantydy, gdzie imponuje ojcu wybranki tylko po to, aby pokazać kto ma większy interes. Naprawdę myślałem, że ukazany nam Superman to wersja z Earth-3 bodajże. Autor nie tłumaczy nam masę rzeczy, po prostu popychając tą pseudo fabułę do przodu przeskokami w czasie. Bo ten Rok Pierwszy w tytule to tak naprawdę czas od przybycia Supermana na Ziemię, do czasu jego pierwszego kontaktu z Batmanem i Dianą.
Następuje to w trzecim tomie i jest głupie. Mamy tu zaspanego Lexa Luthora, naburmuszonego Batmana, który przy pierwszej okazji wali z tego co przy sobie ma do człowieka ze stali. A potem pojawia się Wonder Woman i rzecze: "dość, nie bijcie się". I oni przestają. Potem napadają na Luthora, który im sprzedaje pewną informację, którą wyjął jak iluzjonista królika z kapelusza i Kent porzuca wszystko, wybierając się w kosmos, aby obić wroga z jego typowej menażerii. Zaklaskałem jak skończyłem czytać. Jedyny plus jaki tu widzę, to fakt, iż całość czyta się naprawdę szybko. A to sztuka, bo źle słabe dialogi skutecznie nam w tym przeszkadzają...
John Romita Jr. Artysta ze specyficzną kreską, która wygląda nawet nieźle, aczkolwiek nadal twierdzę, że ten Pan nie potrafi rysować twarzy. Te główne są tak bardzo podobne do postaci z innych tytułów. Już nie wspomnę o akcji na statku z terrorystami, gdzie nie jestem pewien czy Kent nie zabił kogoś z broni palnej. Bo żołnierze wyglądają identycznie. Do reszty nie mam zastrzeżeń, jak i do kolorów. Zatem jeżeli chcecie sobie nabyć coś z serii Black Label to łapcie Batman: White Knight. Tam zabawiono się konwencją z Jokerem, inną ikoniczną postacią DC. Ta wersja Supermana budzi we mnie tylko niesmak i dezorientację. Zasłużone 1/5. Za Romitę Jr. może 1+....more