Pierwsze zaskoczenie to nazwisko autora. Morrell kojarzy mi się z literaturą sensacyjną, toż to przecież ojciec Rambo. Ma w swoim portfolio kilka naprPierwsze zaskoczenie to nazwisko autora. Morrell kojarzy mi się z literaturą sensacyjną, toż to przecież ojciec Rambo. Ma w swoim portfolio kilka naprawdę dobrych książek. Do głowy by mi nie przyszło, że bawi się też z medium komiksowym.
Jest poważnie. Pewien żołnierz uczestniczy w misji w Afganistanie, ale coś idzie nie tak i jego drużyna zostaje rozbita. Staje sam naprzeciw wroga i nagle pojawia się on... Kapitan Ameryka. Wspólnie pokonują wroga, ale po walce okazuje się, że bohatera widział tylko walczący wojak. Zaczyna się robić dziwnie...
Niestety w miarę szybko autor wypstrykuje się z pomysłu, odsłaniając karty. Kapitan umiera, ale w stanie prawie agonalnym jest jeszcze w stanie "objawić się" jednostkom, które prezentują wartości patriotyczne. Szkopuł w tym, że żołnierz ma w głowie własne demony, jakie będzie musiał przepracować. A wokół rozpętuje się piekło.
Początek mnie zainteresował, ale im dalej w las, tym historia traciła na atrakcyjności, zmieniając się w średniaka, który kończy się dosyć przewidywalnie. Przeważają tu ciemne barwy, ale kreska jest w dużej mierze w porządku. Mam mieszane uczucia, bo to w gruncie rzeczy niezła historia, ale bez tego czegoś, co sprawi, że za parę miesięcy będę nadto rozpamiętywał w pamięci fabułę....more
Kiedy znajomy, który normalnie nie pożycza komukolwiek swoich ulubionych pozycji z prywatnego zbioru, z szelmowskim uśmieszkiem zaproponował mi "użyczKiedy znajomy, który normalnie nie pożycza komukolwiek swoich ulubionych pozycji z prywatnego zbioru, z szelmowskim uśmieszkiem zaproponował mi "użyczenie" tego tytułu, z adnotacją: "że mogę się nie śpieszyć z oddaniem" tak już przeczuwałem, iż coś może być nie tak...
Choć komiks ma tylko dwieście stron, to już dawno nie męczyłem się z tak małym formatem. Przegadany, przekombinowany, bo widać że Robinson próbował stylizować się na "Strażników" Moore'a. Częściowo mu wyszło, bo taki swoisty vibe tu jest, jednak nic poza tym.
Najfajniej z tej ferajny wypada Green Lantern, wraz z oldskulowym pierścieniem. Atom, Robotman Hawkman czy Starman to smaczki, które pozostają w sferze ciekawostek. Zamysł na zagrożenie z "wewnątrz" był niezły, ale wyszło to wtórnie. A początek był niezły. II wojna światowa i konieczność odnalezienia swojego miejsca bez krycia swojej tożsamości.
Nawet w kulminacyjnym momencie walk jest jak na lekarstwo, są słabe i wtórne. Zaskoczyć może jednak obecność "fuhrera", to trzeba przyznać, że wyszło nieźle. "Złota era" to próba stworzenia tytułu, który dołączy do grona klasyków gatunku, ale gubi po drodze z byt wiele, aby w pełni na to zasłużyć. Dla wytrwałych. ...more
Historie alternatywne to dosyć grząski grunt. Można mieć pomysł i można mieć wykonanie co ma przykłady w samym Marvelu, vide Staruszek Logan czy swojeHistorie alternatywne to dosyć grząski grunt. Można mieć pomysł i można mieć wykonanie co ma przykłady w samym Marvelu, vide Staruszek Logan czy swojego czasu serie Ultimate. Kłopot zaczyna się w momencie, kiedy pomysłowi towarzyszy słabe wykonanie lub pomysł sam w sobie nie jest aż tak super, jak to myśli autor.
Aaron to twórca, którego sobie cenię począwszy od mojego pierwszego kontaktu (Wolverine and X-men) po zabawy z Thorem. Niestety tutaj nie dowiózł całości do końca, bo choć założenia były niezłe, tak historia jest typowa do bólu. Stark nie został Iron Manem, Avengers nigdy nie powstali, a Kapitan Ameryka nadal tkwi w lodzie. Tylko Blade z jakiejś przyczyny pamięta, że światy wyglądał inaczej jeszcze wczoraj. Co się tu stało?
Tutejszy świat jest broniony przez Squadron Supreme, w skład którego wchodzi m.in. Hyperion, Power Princess czy Nighthawk, którzy mają dosyć kontrowersyjne metody walki z zagrożeniem. W zasadzie każdy, kto wchodzi w drogę grupy, ginie. Taki Galactus chociażby. Całość jest zaskakująco brutalna i... brzydka.
Jesteśmy na takim etapie, że topowe marki prezentują nam to co najlepsze. Tutaj miałem wrażenie, że z każdym nowym zeszytem ktoś się ściga o to, jak to ma wyglądać gorzej. Brrr. I te nachalne porównania do Ligi Sprawiedliwości, gdzie de facto Power Princess wygląda jak Wonder Woman wyciągnięta z innej serii. Haha, to miało być śmieszne? To miały być takie mrugnięcia do czytelnika? Na zasadzie jakbyś się nie zorientował, to odpowiednik z DC, albo i kopia...
Normalnie mnie to nie razie, bo przecież różne postacie tych obu wydawnictwo z siebie "zżynają" co lepsze postaci i je mieszają, nadając im chociaż odrobinę oryginalności. Tu tego nie ma, a kopia jest zwyczajnie chamska. To było słabe. No i rozwój fabuły, który jest tak przewidywalny...
Nie polecam tego tytułu i gdybym go nie pożyczył, a kupił - miałbym większy ból w konkretnym miejscu. A tak jest tu kilka niezłych sekwencji, jak i pierwszy zeszyt, który wizualnie broni się najlepiej. Resztę przemilczę. ...more
W 'preorderze' na wrzesień w ofercie Egmontu znalazł się kolejny crossover znanych marek z postacią Batmana. I tak był kultowy sędzia Dredd. Był PredaW 'preorderze' na wrzesień w ofercie Egmontu znalazł się kolejny crossover znanych marek z postacią Batmana. I tak był kultowy sędzia Dredd. Był Predator. Były Wojownicze Żółwie Ninja. Wydawca sięgnął zatem po inny 'sprawdzony' klasyk. Spawn. Szkopuł w tym, że omawiany zbiór to mokre marzenie senne czytelnika rodem z lat. 90 XX wieku i na aktualne standardy zamysł jest już archaiczny, nawet jeżeli jeden zeszyt w kolekcji jest świeższy i ma tylko 'roczek'...
Wszystkie trzy opowiadania jadą na jednym schemacie. Obaj bohaterowie wpadają na ślad jakiejś intrygi, więc ich drogi się łączą. Jednak ze względu na różne metody działania, doprowadza to ich do małego prania po twarzy, po czym jak gdyby nigdy nic łączą siły, aby uporać się z powstałym problemem. Mogę to łyknąć raz, ale jeżeli widzę to trzy razy z rzędu w jednym tytule, to zaczyna mnie to już nużyć.
I nie ma znaczenia, czy stoi przed nimi niedawno jeszcze zmarły jegomość, który wskrzesza zmarłych czy babka, która lubi umieszczać świadome głowy ludzi (bez ciała) w maszynach. Czy wreszcie powracający Trybunał Sów, który ma plan na pozbycie się Wayne'a z Gotham. Schematy niweczą sporo z miejscami makabrycznej zabawy, jaką ma być takie przedsięwzięcie w założeniu.
McFarlane może się dwoić i troić, ale nawet z jego klasą nie da tego potraktować, inaczej jak czystą ciekawostkę. Stare zeszyty pokazują, jak kiedyś wyglądała kreska, zaś Capullo standardowo daje coś świetnego, ale to za mało, aby usprawiedliwić cenę, jaką wydawca chce sobie zażyczyć. Zwłaszcza, że album liczący sobie 280 stron, prawie w połowie jest zapełniony szkicami czy projektami około komiksowymi, co mnie nigdy za mocno nie grzeje.
Jakieś plusy? Bardzo ładne wydanie, co jest standardem dla naszego rodzimego wydawcy i fakt, iż komiks bywa brutalny i miejscami wygląda dobrze, nawet pomimo faktu, iż najstarsza historia powstała w 1994 roku.
Niemniej w mojej opinii nawet najładniejsza okładka przy miałkiej zawartości nie ma żadnego znaczenia, no chyba że ma się tylko prezentować ładnie na szafce. We wrześniu w ofercie Egmontu jest m.in. Marvel Zombies, co wydaje się już o niebo lepszą opcją do nabycia. Tego zbiorku nie mogę polecić prawie nikomu, no może poza fundamentalistom obu serii. ...more
Klimatyczna okładka plus chwytliwy pomysł oraz zaangażowane w wydanie moje ulubione wydawnictwo. Co może pójść nie tak? Okazuje się, że naprawdę dużo.Klimatyczna okładka plus chwytliwy pomysł oraz zaangażowane w wydanie moje ulubione wydawnictwo. Co może pójść nie tak? Okazuje się, że naprawdę dużo. Bo w przypadku Alicji od Christiny Henry mam tyleż samo zalet, co i wad. Czym jednak jest ta książka?
Autorka na nowo próbuje nam opowiedzieć historię, którą być może mieliście okazję słuchać podczas wieczornych czytanek w dzieciństwie w oryginale Lewis Carrolla, bądź/i obejrzeć animację z 1951 r. czy nawet zagrać, bo są dwie gry z serii o Alicji. Szkopuł w tym, że tu Alicja postanowiła zajrzeć do króliczej norki, a po drugiej stronie nie czekał na nią miły zwierz z podwieczorkiem, ciastkiem i herbatką... a nieprzyjemny typ, który sam zapragnął zerknąć na jej 'norkę' i co gorsza, wejść do niej. Czaicie bazę?
Od tamtej pory minęło jednak parę lat, a dziewczyna wraz z niejakim Topornikiem wylądowała w psychiatryku, gdzie codziennie zapodawane srogie piguły powodują marazm. Cela jest obskurna, ciasna, a jedyną rozrywką jest rozmowa z gościem zza ściany. Alicja jest cieniem dawnej siebie. Tyle zapłaciła za ciekawość. Jednak coś się dzieje. Pożar. Wolność. Niestety wraz z naszym wiodącym duetem, na światło dnia do Starego Miasta wydostaje się też niejaki "Dżaberłak", który usilnie czegoś szuka i jest dla każdego śmiertelnym zagrożeniem...
Fajny opis? I czyta się to całkiem nieźle, więc powinien być żelazny klasyk gatunku i ogólne 'achy'. Jednakże mimo ciekawych wizji i przekształcenia postaci w ciemniejsze odpowiednik, jak np. tam Kot z Cheshire, tutaj facet mający jakąś miętę do róż, dzieło Christiny jest zaskakująco powtarzalne, a książka liczy sobie tylko nieco powyżej trzystu stron. Nie sądziłem, że takie coś jest możliwe. Mamy tu bowiem zauważalny schemat, od bossa do bossa, któremu trzeba coś zrobić, najczęściej w bardzo bolesny sposób.
Dane jest nam zapuścić się w uliczki Starego Miasta i tyle w z zasadzie o świecie, bo reszta historii jest szczątkowa. Autorka od czasu do czasu wrzuci do tego kociołka jakąś zdolność kojarzoną z bajką, jak zmniejszanie się po zjedzeniu czegoś. Tytuł za to epatuje nadmiarem przemocy, z naciskiem na przemoc seksualną, bo kobiety w tym świecie mają solennie przerąbane. Tak de facto gdyby nie niezniszczalny Topornik, (którego pamięć jest tak selektywna, jak tylko może sobie tego zażyczyć autorka), to bohaterkę spotkało by coś dużo gorszego niż śmierć...
I ten motyw przewija się praktycznie co kilka stron. Ja wiem, że to ciężki temat, ale czy takim sposobem chciano tu uzyskać duszny klimat, mając na zapleczu naprawdę szereg bomb do wywoływania atmosfery? Nie lubię zagrywek deus ex machina, a tu jest to rozgrywane na tą modlę od samego początku. W choć narzekam, to w wielu miejscach jechałem na jednym wdechu, bo historia nie jest wcale zła. Koncept to strzał w dziesiątkę z tysiąca metrów, zwłaszcza podobały mi się odmienione wersje postaci, które miały w sobie taki potencjał...
Tyle, że w drodze do końca historii zawodzi wiele elementów. I samo zakończenie, totalnie a klimatyczne. Należy chyba do najgorszych jakie czytałem przy satysfakcjonujących mnie tytułach. Jest pośpieszne, jakby autorka zdała sobie sprawę, że ma jakiś z góry założony limit na strony. Co jest tak wyraźnie zauważalne, bo wcześniejsze przygody, nawet z wizytą u kogoś, są rozpisane o wiele obszerniej, a to co najbardziej interesujące zostało potraktowane odczuwalnie skrótowo.
CZEKAŁEM! Z niecierpliwością, na epicką konfrontację, czy to z Królikiem czy Dżaberłakiem. A dostałem ścierą w twarz. Patrz, siup, ciach, bum. Voila. Koniec. Kurtyna opada, a ty siedzisz i się zastanawiasz: co tu się odp...?
Alicja dla mnie, mimo wad, to jednak takie 3.5/5 w "goodridsowym" systemie oceniania. To zaiste wyborny pomysł na nieprzeciętną historię, ale wykonanie kuleje o te kilka razy za dużo, czyniąc krwawą zabawę za mocno przewidywalną i miałką. Krwawa bajka dla dorosłych, z ciekawymi charakterami i znanym światem w innej otoczce? Jak najbardziej. Psychodeliczny thriller z niestabilną psychicznie, pełnokrwistą bohaterką? Ee. Nie ten adres. A obok horroru to w ogóle nie stało....more
Mając do czynienia z poprzednimi pięcioma odsłonami książkowych adaptacji growej serii Assassin's Creed mogę tylko doceniać fakt, iż autor używał pseuMając do czynienia z poprzednimi pięcioma odsłonami książkowych adaptacji growej serii Assassin's Creed mogę tylko doceniać fakt, iż autor używał pseudonimu, a nie firmował tytułów swoim nazwiskiem. Były one co najwyżej średnie. Inaczej sprawa ma się z szóstą odsłoną, która zabiera czytelnik na Karaiby i pozwala obserwować losy Edwarda Kenway'a, zawadiaki, który chcąc się dorobić - został piratem. Nie wiem czy to zasługa miodnego materiału źródłowego, który przywrócił mi w wiarę w serię (nie grałem we wszystkie części - na ten moment jest na Rogue i Unity), ale i książka jest dużo lepsza w odbiorze.
Może dlatego, że Edward to postać zgoła inna, niż wszystkie prezentowane nam dotychczas. Pirat chce się tylko dorobić, aby wrócić w rodzinne strony z pewnym bogactwem. Nie bez znaczenia jest też fakt, iż zostawił za sobą młodą żonę i spore problemy. Konflikt na linii Templariusze-Asasyni mało go interesuje, ale i tak los wrzuci go w najważniejsze wydarzenia. Na plus zaliczam spory prolog, który wprowadza pewien wycinek czasu, w którym Edward jest jeszcze podrostkiem i pracuje na farmie ojce, przy owcach. Autor daje tu od siebie sporo, co cenię sobie - zwłaszcza, że w poprzednich odsłonach potrafił robić zrzynkę z całości fabuły gry komputerowej, tylko odtwarzając wydarzenia, jakie można przeżyć na ekranie PC/konsol.
Nie oznacza to, że takowych sekwencji tu nie będzie, bo w pewnym momencie, jak już lądujemy w Nowym Świecie, to i fabuła książki zazębia się z grą. Może to zasługa przerwy od serii, ale Bowden wydawał mi się tu czuć bardziej vide tego tytułu. Czytało mi się to zatem inaczej. Lepiej. Fajnie też, że mamy tu też kilka historycznych postaci, jak Czarnobrody, ale autor już nie skupia się na mozolnych opisach czy dialogach, tak aby wiernie oddać zawartość gry. Wyszło to książce na dobre.
I tak, reasumując, Czarna Bandera to najlepsza książkowa odsłona serii, którą można czytać w oderwaniu od reszty i to zalecałbym zrobić. Istnieje szansa, że będziecie się nieźle bawić i sięgniecie po komputerowy odpowiednik. Bo po książce odczuwałem taką chętkę. ...more
Altaïr Ibn-La'Ahad. Postać od której zaczęła się cała dochodowa seria gier pt. Assassin's Creed. Przenosimy się tu na Bliski Wschód czasów wypraw krzyAltaïr Ibn-La'Ahad. Postać od której zaczęła się cała dochodowa seria gier pt. Assassin's Creed. Przenosimy się tu na Bliski Wschód czasów wypraw krzyżowych (przełom XII i XIII wieku) i nawet napotkamy kilka postaci historycznych, które odegrają tutaj jakieś role. Bohater jest asasynem, służącym Bractwu, które ma swoją siedzibę w Masjafie, a całą zgrają zarządza niejaki Al Mualim.
Altair ma za zadanie zdobyć pewien skarb, na którym łapy chcą położyć również Templariusze, wroga grupa, która chce przejąć artefakty dawnej cywilizacji, aby zniewolić ludzkość i w ten sposób uzyskać wieczny pokój. Grupa przewija się de facto we wszystkich odsłonach serii. W tym przypadku zarządza nią niejaki Robert de Sable, który krzyżuje zamiary bohatera, który wykazuje się niezrozumiałą arogancją i zawala misję.
Szczęśliwie zadanie wykonuje ktoś inny, a nasz bohater - zhańbiony, musi wykonać zlecone zabójstwa, aby odzyskać honor. Celów jest dziewięć i przed każdym morderstwem bohatera czeka mała robótka wywiadowcza. W trakcie historii jednak pewne rzeczy wychodzą na jaw i historia nabiera rumieńców, kiedy zabijani okazują się posiadać wiedzę, która zasiewa w głowie asasyna pewne wątpliwości.
Ten opis pasuje do fabuły pierwszej części z cyklu, którą z gry na papier przeniósł Bowden. Poprzednie dwie części tak wyglądały i ta do pewnego stopnia też jest zrzynką z growego medium. Tutaj nie przeszkadzało mi to tak bardzo, bo nie za bardzo pamiętam grę, w którą grałem lata temu, ale po lekturze nabrałem ochoty na powrót do tego tytułu. Także jeżeli ktoś nie grał, a chce - nie grajcie, bo sobie zaspojlerujecie całą fabułę. Dosłownie. Jest to zarówno plus, jak i minus, bo gdybym nie grał - stanowiłoby to fajne wprowadzenie do ciekawego świata.
Przy okazji Bractwa bolało mnie to niepomiernie. Tajemna Krucjata jest jednak innym przypadkiem, bowiem fabuła gry kończy się mniej więcej w połowie książki i dalej Bowden wreszcie ma szansę dodać coś od siebie. I dodaje całkiem sporo, bo kontynuacja przygód Altaira ładnie wpisuje się w główną narrację gry i stanowi wierzytelne poprowadzenie i zakończenie losów bohatera, jako męża, ojca i następnego przywódcę zakonu. Nie jest to zbytnio głębokie, bo dialogi są proste, tak samo jak fabuła, ale nie miałem wrażenia, że mam do czynienia z kalką.
Przeciwnie, książka nie aspiruje do nagrody Pulitzera i stanowi luźną rozrywkę, która co nieco uzupełni fanom serii kilka luk w życiorysie postaci, dając szansę na poznanie nieznanych losów całkiem fajnie zarysowanej postaci. Dlatego też w tym przypadku czułem pewną dozę satysfakcji i jest w stanie nawet polecić trzeci tom przygód Asasynów. Requiescat in pace - ops nie ten człowiek......more
Pierwszy tom przygód Ezio Auditore pozostawił mnie z niedosytem. Z jednej strony to był dobry sposób, aby przypomnieć sobie historię jaką widziałem w Pierwszy tom przygód Ezio Auditore pozostawił mnie z niedosytem. Z jednej strony to był dobry sposób, aby przypomnieć sobie historię jaką widziałem w grze komputerowej, na postawie której postała ta książka, z drugiej zaś strony czułem małą wtórność, bo Bowden dał tu z siebie naprawdę mało. To tak jakby spisać skrypt ze scenariusza gry. I tak w zasadzie chyba było, a tu mamy to samo. Toczka w toczkę, może trochę bardziej brutalne, bo opisy w książce nie są objęte kategorią PEGI, jak książki.
Dlatego też stukrotnie bardziej wolę pograć w cyfrową wersję tej historii niż ją czytać. Książka jest dla osób, które nie grały, bo zdradza całą fabułę AC: Brotherhood, biorąc wiele, ale nie dając od siebie nic. Fabuła zaczyna się w momencie, gdzie kończy się AC: Renesans. Rodrigo Borgia został pokonany, a Ezio stanął przed Minewrą z Jabłkiem w ręku. Wiele kwestii się wyjaśnia, ale rola Asasyna wiedzie go dalej, do Rzymu, gdzie siła Templariuszy nadal jest znaczna. Przed niemłodym jak na tamte czasy, bohaterem stanie zadanie stanąć na czele bractwa i stworzyć sieć nowych jednostek, które mają odbić stolicę Włoch i doprowadzić do upadku tych złych.
Niestety wiele rzeczy idzie nie po myśli bohatera, zwłaszcza że problemy się piętrzą, a na całym zamieszaniu znów cierpią ludzie bliscy Asasynowi. Tym razem głównym przeciwnikiem Ezio będzie latorośl dawnego wroga, Cezare Borgia, który prężnie rozwija swoje wpływy na większość ówczesnej Italii. Kiedy Bowden ukazuje nam dynamiczniejsze sekwencje, to książka nadaje się do czytania, ale gdy akcja zwalnia - to i przebrnięcie przez fabułę wydaje się dużo bardziej męczące.
Na domiar złego książka jest o jakieś sto stron za długa i kiedy wydaje się, że możemy spodziewać się już finału, tak akcja nadal trwa, wiodąc nas przez dalsze stronice, nie oferując końcowo należytego zakończenia, przez co miałem wrażenie, że książka nie ma finału, a to co oferują na końcu zwyczajnie nie satysfakcjonuje. I gościnne występy takich historycznych postaci, jak Leonardo da Vinci czy Niccolò Machiavelli nie daje już przyjemności. Zwłaszcza artysta straci tu sporo ze swojego charakteru.
Jako gracz ubolewam nad tym, że książka nie broni się sama i nie oferuje nic poza tym co widziałem już na ekranie komputera. Dla czytelnika, który nie jest graczem - historia będzie miejscami interesująca, dając szczątkową wiedzę na temat renesansowych Włoch, ale i tak nie uniknie się wrażenie, że jest za długa....more
Dziwny to przypadek, ale nie jednostkowy. Seria gier pt. Assassin's Creed to szereg naprawdę dobrych pozycji, które pozwalają zatopić się w jakichś poDziwny to przypadek, ale nie jednostkowy. Seria gier pt. Assassin's Creed to szereg naprawdę dobrych pozycji, które pozwalają zatopić się w jakichś poszczególnych okresach dziejów ludzkości i poprowadzić tych dobrych przeciwko tym złym (z wyjątkami). Mamy tu dwie frakcje, które walczą o to, aby świat pozostał wolny, albo podporządkował się sile i ładowi.
Ci pierwsi, Asasyni, działają w cieniu w opozycji do Templariuszy, którzy chcą przejąć władzę i zdobyć artefakty starej cywilizacji, zwane tutaj "fragmentami Edenu". W sam środek tej wojny zostanie wplątany bohater tej książki, Ezio Auditore da Firenze, młodzieniec, który oddaje się figlom i swawolom, a może sobie na to pozwolić, bo urodził się w bogatej rodzinie. Sielankę niestety przerywa zdradza sojuszników, w skutek czego część bliskich osób bohatera ginie.
Ezio poprzysięga zemstę i rusza w swoją podróż, która poniesie go poza Florencję. Trafimy m.in. do Wenecji, gdzie w asyście nowych na tamte czasy technologii, Florentczykowi uda się wykonywać swoją pracę. Na przestrzeni książki przyjdzie nam obserwować, jak zmieni się bohater na przestrzeni lat. Jak dorasta do roli, jaką przeznaczono mu wieki temu.
Zaletą tytułu jest umiejscowienie akcji w ciekawej epoce. Renesans jest tu intrygujący, zachwyca też obecność "historycznych" postaci, takich jak sam Leonardo da Vinci, który służy Ezio za zaopatrzeniowca. Taki K dla agenta 007. Miejscami, zwłaszcza w dynamiczniejszych sekwencjach, opisy są całkiem fajne i ten kto grał w Assassin's Creed 2, to poczuje się jak w domu. Dialogi, które zostały żywcem przeniesione z komputerowego odpowiednika, jak i praktycznie cała fabuła.
Mamy tu nawet przeniesione znajdźki, które można było odnaleźć w grze, jak strony pewnego tomiszcza, które zazwyczaj dają bohaterowi wymierne korzyści w postaci nowych narzędzi mordu. Nie sposób też nie polubić samego Ezio. Mimo, że jego losy są miejscami mocno przewidywalne, bo w końcu droga do zemsty, to motyw wyświechtany jak mało który na tym świcie.
Niestety "Renesans" daje od siebie bardzo mało, żeby nie rzec: wcale. To dokładna kopia tego co można zobaczyć podczas rozrywki na PC/konsolach i tam działa to lepiej. Czy było mi to potrzebne? Przypomniałem sobie tylko pewne motywy, w dodatku książka bywa męcząca, zwłaszcza pod koniec, kiedy fabuła okazuje się maksymalnie rozciągnięta względem satysfakcji z finału.
Zatem, pierwszy tom książkowego Assassin Creed jest dla osób, którzy nie grali w grę, a chcą mieć jakiś kontakt z tą marką. Dla zaznajomionego z grą będzie to tylko powtórka z rozgrywki, podana w gorszym stylu. Absolutnie nie uzupełnia historii lubianej postaci, a żeruje na niej. Gdybym nie grał to dałbym z gwiazdkę więcej. Lektura mimo płaskich postaci pobocznych bywała przyjemna i to charyzma Ezio nią niosła. Mały zawód....more
Chcąc trochę odsapnąć od głównej serii Mroza z ciekawości sięgnąłem po inny tytuł z jego portfolio. Tym razem mamy do czynienia z rasowym s.f., które Chcąc trochę odsapnąć od głównej serii Mroza z ciekawości sięgnąłem po inny tytuł z jego portfolio. Tym razem mamy do czynienia z rasowym s.f., które garściami czerpie z Netflixowej serii Dark. Także nie sugerujcie się opisem książki, bo jest mylny. Niemniej, oczekiwałem czegoś nieco innego.
Góry Sowie. Tytułowy kompleks Riese. Tajemnicza konstrukcja III Rzeszy, o której niewiele wiadomo. Kolejna wycieczka po obiekcie, która jednak odbiega od normy. Mianowicie - w skutek jakiegoś wstrząsu wali się strop i giną ludzie. Garstka zostaje uwięziona wewnątrz. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Pewne zakopane do tej pory odnogi miejsca zostają otwarte i prowadzą do dziwnego miejsca. W międzyczasie na miejscu obsunięcia, pośród korytarzy pojawia się jeszcze jeden mężczyzna...
Tak zaczyna się historia pełna zabaw w wielo-światy, które przynoszą nam różne wizje historii Polski, w której to raz sprzymierzyliśmy się z Rzeszą, aby pokonać ZSRR, czy to nadal pozostajemy państwem totalitarnym pod władzą komunistów. Chciałbym, aby wizje tych światów były tak oryginalne, jak to brzmi, ale nie. Nie są. Autor daje nam polizać temat z wierzchu, niejako krążąc w kółko. W pewnym momencie szukamy nawet mitycznego Genesis, ale fabuła zbacza w bardziej obyczajowe tony.
Bo Projekt Riese to też opowieść o szukaniu szczęścia i miłości, o drugiej szansie i przeznaczeniu. Muszę przyznać, że kibicowałem tu Parkerowi, Nataszy, Radkowi, Broni czy Hawro. Najbardziej rozbudowaną postacią jest jednak ten pierwszy, więc jego wybory były dla mnie szczególnie ważne. Tym bardziej, że jego motywacja jest dla mnie jak najbardziej zrozumiała.
Co jeszcze łączy poszczególne światy? COVID. Serio. Epidemia zdaje się trawić poszczególne napotykane miejsca i w pewnym momencie stawka toczy się wokół lekarstwa na to medyczne badziewie, które powstało w laboratorium. Tylko, że podczas skoków poznamy różne warianty choroby, nawet takie które zdziesiątkowały ludzkość. Wraz z upadkiem cywilizacji w ludziach obudzą się też niższe instynkty, więc napotkany człowiek może z łatwością rzucić się innemu do gardła.
Niemniej nie mogłem się pozbyć wrażenia, że historia mogłaby się skończyć parę stron wcześniej, gdyż nieustanne skoki tylko komplikują sprawę i wydłużają całą wyprawę. Na osobne słowo zasługuje zakończenie, a w zasadzie jego brak. Lubię mgliste, wieloznaczne końce, ale w sposób jaki zakończono ten tom... Bez pomysłu, a sam koniec pozostał na dobrą sprawę - otwarty. A szkoda, bo jest tu jeszcze kilka pytań, które pozostały bez odpowiedzi.
Niezłe zanurzenie się Mroza w sferę opowiadań s.f., aczkolwiek wolę jego thrillery. Niemniej chylę czoła za próbę zabawy w innym gatunku. Może następnym razem pójdzie jeszcze lepiej....more
Kontynuacja przygód Marka, Heli i powracającego Staszka. Nie zabraknie też udziału pewnego kozaka oraz ludzi Hanzy, który funkcjonują w tym świecie, jKontynuacja przygód Marka, Heli i powracającego Staszka. Nie zabraknie też udziału pewnego kozaka oraz ludzi Hanzy, który funkcjonują w tym świecie, jako terminatorzy, co nie ukrywam, męczyło mnie niepomiernie, bo są rozwiązaniem na wszelakie zło.
Marek i Hela w towarzystwie Iny podróżują po Bałtyku, aby trafić do Gdańska, gdzie muszą przeczekać niekorzystne warunki pogodowe. Futrzak w tym czasie będzie poddawał się procesowi odbudowy, bo ją nieco pokiereszowano w chińskiej bazie, gdzieś na północy Skandynawii. Tam też zostaje odtworzony Staszek, który jest poddawany przesłuchaniom i pracuje fizycznie, jak więziona ludność cywilna. Także chińscy podróżnicy w czasie są tutaj definitywnie nakreśleni, jako źli.
Jednocześnie władze Hanzy planują napaść na przeciwników, którym przewodzi tytułowy jegomość, czyli Pan Wilków. Takowe wilczki w serii były już obecne. Część książki polegająca na konfrontacji dwóch sił jest bezsprzecznie najlepszą częścią tej odsłony Oka Jelenia. Niemniej czuję też mały regres względem poprzedniego tomu. Znów mamy tu smęcenie kosztem akcji, choć tytuł nie jest jej pozbawiony.
Czytając serię autora wyczuwam pewną manierę, jak u osoby, która wykłada łopatologicznie wiedzę innym, jednak nie wywyższając się tym. Kłopot w tym, że postacie tłumaczą za często, aby było to fascynujące. Owszem, gdybanie co by było gdyby w takich czasach jest spoko, ale w zbyt dużej ilości irytuje. Niemniej jest to też plusem, bo Pilipiuk lubuje się w częstowaniu nas elementami tamtych lat, które pozostawione bez wyjaśnienia, byłby by dużo mocniej frustrujące.
Tom czwarty jest dobry, ale i tak nie przebije "Drewnianej Twierdzy". Fajnie jest widzieć, że wszystko się ładnie łączy fabularnie, ale nie ma tu dynamitu, nawet pomimo finału, który ma być haczykiem na sandacza, czyli czytelnika. Ja z pewnością sięgnę po kontynuację....more
Oko Jelenia to przyjemna seria, która przenosi nas do XVI-wiecznej Skandynawii, gdzie ludzie uratowani z różnTliło się, tliło, aż wreszcie odpaliło...
Oko Jelenia to przyjemna seria, która przenosi nas do XVI-wiecznej Skandynawii, gdzie ludzie uratowani z różnych wieków Ziemi mają znaleźć dla kosmity tytułowy przedmiot. "Niewolnicy" są odtwarzani z tzw. scalaków, które zawierają zapis osobowy człowieka i za pośrednictwem pewnej nie-łasicy mają wykonać zadanie, jakie zlecił im obcy. Szkopuł w tym, że ta misja, którą obserwujemy, nie należy do najłatwiejszych i przed trójką przyjaciół sporo roboty.
Mowa tu o Marku, Helenie i Staszku, których przygody kontynuuje omawiany tom. Już na początku czeka nas małe trzęsienie ziemi, a potem jest tylko lepiej. Przede wszystkim mniej tu lania wody, a akcja wreszcie stała się wartka i pełna niespodzianek, zwłaszcza kiedy dołącza tu kilka nowych osób, w tym wspomniany w serii Alchemik czy pewien kozak o imieniu Maksymow.
W tle rewelacje na temat samego Skrata oraz obecność innych podróżników w czasie. Takich, którzy polują na naszych bohaterów. A to nie koniec problemów, bo czasy opisywane przez Pilipiuka to także okres upadku Hanzy w Skandynawii, więc za moment zrobi się jeszcze goręcej dla sojuszników bohaterów. Ten aspekt knowań politycznych jest tu wyjątkowo interesujący.
Dzięki takim rozwiązaniom trzeci tom okazuje się być najlepszym z serii, bez zbędnych przestojów i nudniejszych fragmentów, co zdarzało się wcześniej. Co prawda tutaj też trafiają się wolniejsze momenty, ale są one dużo lepiej rozplanowane, dzięki czemu sentencja z okładki okazuje się prawdą. Zarezerwujcie sobie czas, bo książka wciąga jak dobry odkurzacz.
Minus za niektóre wątki, które zajmowały sporo czasu (jak Alchemik), a de facto kończą się tak sobie... Plus dla niektórych przemycanie poglądów autora, ale to w końcu czyjaś wyobraźni i nie musi być obiektywna. Mi to nie przeszkadza, bo nie jest nachalne....more
Zbliżamy się praktycznie do końca runu Jurgensa o przygodach gromowładnego posiadacza Mjolnira. I trzeba przyznać, że były to przygody bardzo wyboisteZbliżamy się praktycznie do końca runu Jurgensa o przygodach gromowładnego posiadacza Mjolnira. I trzeba przyznać, że były to przygody bardzo wyboiste. Z jednej strony są tu elementy zaczerpnięte potem do filmów, z drugiej zaś fragmenty nużące i zwyczajnie nudne. Zatem jak kończy ten prominentny scenarzysta?
Zaskakująco dobrze. Historia jaką nam zaserwował w tym zbiorze jest dynamiczna, zazwyczaj nieco nadmuchana, ale to jest element, jaki towarzyszy tej postaci. Thor dorósł i zastąpił swojego ojca, jako władca Asgardu, zarządzający Ziemią twardą ręką. Ma syna, stracił swój młot i rządzi twardą ręką, krwawo tłumiąc wszelkie przejawy oporu. Tak, to historia alternatywna, gdzie Thor jest tą niezbyt dobrą stroną, która "zajęła się" bohaterami tamtych czasów, jak chociażby Kapitan Ameryka.
Jak przystało na alternatywną opowieść, ktoś musi doprowadzić do "otrzeźwienia" bohatera i autor stosuje kilka wybiegów. A to zagubiony przyjaciel z przeszłości, a to własny syn, który zauważa niesprawiedliwość ojca. Swoją drogą, młody książę jest postacią dosyć ciekawą, wykapaną w ojca za młodu. To fajna korelacja, gdzie dorosły Thor ma dużo z charakteru Odyna. Zrozumiecie jak dorośniecie, bo sam się teraz łapię na tym, że stosuje pewne zwroty, takie jak moi starsi kiedyś... Przerażające.
Kreska stoi na wysokim standardzie, ale nie jest to coś co sprawi, że oczy czytelnika się roztopią z nadmiaru wrażeń. Ładna, dynamiczna, odpowiadająca ówczesnym standardom. Ten Thor. Przywraca wiarę w serię po paru poważniejszych wtopach, skutecznie zacierając niesmak i rozbudzając po tych nudnych fragmentach. Nie odkryto tu Ameryki, ale Jurgens wykonał swoją pracę rzetelni i to się liczy....more
Nie ma to jak serwować nam jeszcze raz to samo, tylko w nieco innych ubraniach. Przyzwyczaiłem się, że pani Garcia serwuje nam bardzo młodzieżowe histNie ma to jak serwować nam jeszcze raz to samo, tylko w nieco innych ubraniach. Przyzwyczaiłem się, że pani Garcia serwuje nam bardzo młodzieżowe historie, w thrillerze raczej poszło jej tak sobie.
Mamy policyjną konsultantkę, która zajmuje się psychologicznym profilowaniem sprawców zbrodni, tak aby niebiescy mieli nieco łatwiej w schwytaniu przestępcy. Szkopuł w tym, że akcja dzieje się w Gotham, więc raczej normalnie nie będzie. W dodatku Batman przewija się tylko gdzieś w tle, nie wspomagając aktywnie Gordona, jak to zwykle miał w zwyczaju. To na plus.
A wszystko dlatego, że Joker nie jest tu jeszcze jego arcyłotrem. Klaun obiera sobie na cel zupełnie inną postać i nie jest to żadnym novum. Szkopuł w tym, że metody jakie stosuje są rodem wyjęte jak z pierwszego sezonu Dextera albo serialu Hannibal. Rozczłonkowane ciała, które mają wyrazić artyzm mordercy plus kryć ukryte przesłanki, coraz to zuchwalej sobie poczynającego psychopaty. Zatem finalna volta jest i głupia i rozczarowująca. (view spoiler)[ zwłaszcza gdy kobieta ma Jokera na celowniku i nie strzela w sytuacji zagrożenia, a... poddaje się. Mordercy, który rozczłonkowuje swoje ofiary... Jakie to było głupie. (hide spoiler)]
To co wyszło dobrze to kulisy "powstania" Jokera, który stracił w dzieciństwie matkę i musiał zmagać się z patologicznym ojcem, który na co dzień stosuje politykę ciężkiej ręki za wszystko co mu się nie spodoba. Do tego sytuacja w szkole nie jest klarowna. Chłopak dusi w sobie gniew, który musi znaleźć w końcu jakiś upust. I się zaczyna. Makabryczna gra w kotka i myszkę.
Kreska jest obłędna. Postacie wyglądają fotorealistycznie, tak jakby ktoś nałożył tu prawdziwe wizerunki ludzi, a kadrom praktycznie wszędzie towarzyszy mrok. Niepokój sączy się ze stron, czyniąc szatę wizualną najmocniejszym atutem tego komiksu. Szkoda, że fabularnie to jakoś nie pykło, chociaż autorka dwoiła się i troiła, aby wyglądało to dobrze. Czułem tu vibe "Siedem" Finchera, ale vibe to za mało, abym był zachwycony.
Bo jednocześnie czuć tu nutę "ale to już było", bo koniec końców mimo makabry tu zawartej relacja obojga jest odtwórcza i nie wnosi nic nowego. A w samym Black Label mamy już historie pomiędzy tą parą, jak chociażby Harleen czy Batman: White Knight, które mają o niebo lepsze występy tych kultowych postaci. ...more
Jak to jest, kiedy wielkiemu autorowi z góry narzuca się pewne ramy i nakazuje się zrobić tak, a nie inaczej. Bo jednak istnieje coś takiego jak kanonJak to jest, kiedy wielkiemu autorowi z góry narzuca się pewne ramy i nakazuje się zrobić tak, a nie inaczej. Bo jednak istnieje coś takiego jak kanon, znane postacie itp. Taki los spotkał Gaimana, który miał co prawda naprawdę świetny pomysł, który jednak runął w trakcie realizacji. A trzeba było dać mistrzowi wolną rękę. Przy okazji Sandmana pokazał przecież co potrafi nieskrępowany umysł...
Wyobraźcie sobie świat Marvela, tyle że przeniesioną w czasy życia Elżbiety I. Mamy początek XVII wieku i Anglię czasów Tudorów. Fury robi za szpiega, Dr. Strange nadwornego maga, a poza Wyspami mamy jeszcze Dr. Dooma oraz Magneto, który stoi na czele inkwizycji, która tylko czyha, aby położyć ręce na lokalnych Utalentowanych, jak zowie się mutantów, na których poluje się tu z powodów religijnych.
W tle mamy Indian, z wersją Kapitana Ameryki, która może budzić pewne kontrowersje. Mamy spiski. Zamachy. Sporo akcji. I tylko jakimś cudem całość jest przez większość czasu zwyczajnie nudna... Fajnie jest zobaczyć alternatywne wersje części znanych nam bohaterów, ale są one za mocno zachowawcze, abym w dłuższej perspektywie o nich pamiętał. Sprawia, to że Marvel 1602 jest jednym z najbardziej rozczarowujących wydarzeń Marvela z jakimi miałem do czynienia.
Zeszyt debiutujący w 2003 roku ma jednostajną, ciemną tonację, która potrafi się spodobać. Szkoda tylko, że to niestety za mało, aby powstrzymać mnie od ziewów wynikających ze znużenia. Wątków jest może tu i zatrzęsienie, szkoda tylko, że są one dosyć znane, a zmiana szaty na średniowiecze okazuje się czymś niewystarczającym, jak na oczekiwania od tytułu, nad którym pochyliła się legenda branży....more
Odkrycie biblioteki w pobliżu mojego nowego miejsca zamieszkania otworzyło mi całkiem nowe możliwości dostępu do tytułów o jakich zakup nie zdecydowałOdkrycie biblioteki w pobliżu mojego nowego miejsca zamieszkania otworzyło mi całkiem nowe możliwości dostępu do tytułów o jakich zakup nie zdecydował bym się normalnie. Daje to możliwość "przyoszczędzenia", bo pozwala mi wykluczyć z zakupu tytuł, który mi się ewentualnie nie spodoba.
Ale czasem pozwala natrafić na perłę. I tak jest z Ex Machiną, która mimo że romansuje z tematyką super-bohaterską, to jedna ma bardzo wiele z thrilleru/dramatu politycznego jak jakieś House od Cards, tylko że nieco ugrzecznione, choć w pewnych miejscach poziom brutalności będzie bardzo wysoki. Ex Machina porusza też zaskakująco ważne i trudne tematy.
Mitchell Hundred jest inżynierem, który poproszony o rzeczową opinię pewnego zjawiska, wystawia się na działanie nieznanej siły, która obdarza go mocą. Polega ona na tym, że potrafi się porozumieć z każdym elektronicznym mechanizmem i wydawać mu polecenia. Dzięki temu i wsparciu kilku osób staje się "Potężną Maszyną", pierwszym bohaterem Ameryki.
Momentem przełomowym w jego życiu była atak na WTC, gdzie udało mu się zapobiec uderzeniu w drugą wieżę, przez co w Nowym Jorku samotnie nadal stoi jeden z budynków. Ta tragedia jest też impulsem do zmiany dla samego Mitchell, który postanawia spróbować swoich sił w polityce. Udaje się to mu i staje się burmistrzem NY. Vaughan prowadzi akcję na kilku torach. Główne wydarzenia w tym tomie dzieją się w 2002 roku, choć autor cofa się do 2001 i wcześniej, kiedy zachodziły bardzo ważne wydarzenia dla postaci.
Co ważne, nie ma tu standardowego trykociarstwa, bo postać niejako wyrzekła się swojego kostiumu, aby działać jawnie, przez co jest wystawiona na wiele niebezpieczeństw. Bo ktoś w mieście zabija ludzi, a te działania wpływają negatywnie na wizerunek. Piastowane stanowisko nie jest dożywotnie i już trzeba dbać o zaplecze na potrzeby ewentualnej reelekcji. Plus tematyka ślubów par homoseksualnych lub kontrowersji w sztuce opłacanej z publicznej gotówki.
Jak widać działo Vaughana nie należy do tych lekkich, bo tematy tu poruszone potrafią przytłoczyć lub zdołować. Nie jest to jednak poziom brudnych gierek typu ze wspomnianego House of Cards. Hundred stara się być inicjatorem realnych zmian na lepsze, co nie zawsze wychodzi. Czy to przełom w komiksie? Może i tak, pod wieloma względami czytało mi się go inaczej od wszystkich moich dotychczasowych komiksów.
Całość też wygląda naprawdę dobrze. Kreska jest ostra, szczegółowa. Prace Tony'ego Harrisa potrafią zauroczyć jakością wykonania. W oczy rzuca się też ambicja tego tytułu, w związku jestem ciekaw jak całość dalej się potoczy. Widać, że autor ma to wszystko dobrze rozplanowane, bo mimo licznych zmian w osi czasu historii, ani razu się nie pogubiłem. Czyta się to przyjemnie, dialogi są piekielnie dobre, a muszą być, bo jest ich tu od groma. Mimo zazwyczaj spokojnego tempa całość nie nuży i dlatego wypada mi ten tytuł polecić. Nie dla wszystkich, bo to specyficzne dzieło, ale ambitne. Pytanie tylko czy na ambicji się skończy?...more
Przy kolejnym zakupie w ciemno jakiejkolwiek pozycji z serii DC Black Label, następnym razem poczekam na rzetelne recenzje i dopiero wtedy dokonam ewePrzy kolejnym zakupie w ciemno jakiejkolwiek pozycji z serii DC Black Label, następnym razem poczekam na rzetelne recenzje i dopiero wtedy dokonam ewentualnego zakupu, bo Batman: Naśladowca czy tam Oszust, to mocno średnia historia, która chce być bardzo głęboka psychologicznie, a jednocześnie daje nam mocno przewidywalne "zwroty" akcji i nie oferuje nic fajnego, poza pracami Andrea Sorrentino, który jak zwykle jest boski, choć tu też mam jedno zastrzeżenia.
Odniosłem wrażenie, że rysownik miał mocno ograniczoną ilość miejsca do pracy, dlatego są tu strony wypełnione maleńkimi obrazkami. Nijak mi to pasuje do prowadzonej narracji. Niemniej pracę Sorrentino ratują ten tytuł przed gorszymi batami.
Mamy Panią psycholog, Dr. Leslie Thompson, która wie, że Batman to Bruce Wayne, gdyż po pewnej jego eskapadzie, odnalazła go rannego i opatrzyła. Nie zdradziła jego sekretu w zamian za sesje terapeutyczne, bo widzi że Bruce ma POWAŻNE problemy. Kostium, nocne wojaże i bicie po gębach. Prawie jak kryzys wieku średniego. Dla kobiety cała sprawa to wyzwanie. Uleczenie samego Batka byłoby nie lada przełomem w karierze...
Z drugiej strony mamy świat, w którym Batman funkcjonuje od jakiegoś czasu. Gordon jest na emeryturze, a w mieście pojawia się naśladowca ubrany w kostium nietoperza. Ten typ naśladowcy rodem z Mrocznego Rycerza Nolana, który na widok przestępcy odbezpiecza broń palną i robi to czego bohater Gotham nie chce...
A do tego mamy jeszcze zmysłową Pani policjant, Blair Wong, która nie jest obojętna serduszku Bruce'a i ma teraz chłopina spory orzech do zgryzienia. Trudno być z kimś, kto jednocześnie Cię ściga... Nawet jeżeli oboje postaci łączy jednakowe, traumatyczne przeżycia z dzieciństwa. Wątków jest tu jeszcze kilka, ale są one przewidywalne.
Wnerwiało mnie kilka rozwiązań fabularnych, które rozwiązano po macoszemu, jak motyw Arnolda Weskera aka Ventriloquista. Jest tu po to by być. Black Label to w końcu pole do popisu swojej kreatywności. I takowe występuje jedynie w wątku z Alfredem. Reszta praktycznie do kosza. No i Batman, który obrywa tyle razu, że powinien występować w stroju sera...
Batman: The Imposter to wizualny fajerwerk, przy jednoczesnej mieliźnie fabularnej. Kilka dobrych pomysłów nie wystarczy, aby poprowadzić fabułę na tyle składnie, aby nie odkryć najmocniejszych kart za wcześnie, jak chociażby przy przesłuchaniu "pomocnika" Naśladowcy. Prawdziwym wielbicielom alternatywnych historii wypada czekać do marca, kiedy na ekrany kin wjedzie filmowy The Batman. Ta pozycja Wam smaku na to nie narobi......more
Zaskakująco dobry akcyjniak, który nie próbuje okłamać czytelnika, że jest czymś więcej, przez co szanuje takie rozwiązanie i daje się ponieść akcji. Zaskakująco dobry akcyjniak, który nie próbuje okłamać czytelnika, że jest czymś więcej, przez co szanuje takie rozwiązanie i daje się ponieść akcji. A ta jest całkiem fajna. Mamy rok 2099, gdzie niejaki O'Hara przejął Alchemax i ma własną grupę Avengers, w tym moją ulubienicę. Nową wersją Kapitana Ameryki, która jest w dodatku zaprogramowana na określone polecenia.
Absurdalne. Jasne. Czy działa? Absolutnie. W tle rywalizowanie z grupą Defenders, którą Alchemax traktuje jak terrorystów, bo kto nie jest na ich liście płac, ten legalnie herosem być nie może. Czyli autor serwuje nam odpowiedź w stylu: "Jak nie jesteś z nim, to znaczy że jesteś z nimi" I pięść w oko. Fajne postacie poza apetyczną Panią Kapitan, w tym nowa Czarna Wdowa (czym jest, odkryjcie sami), nowy Namor i stary dobry Herkules (plus Walkiria).
Jest tu parę zabawnych sytuacji i dialogów. Nie nudziłem się, aczkolwiek nie jest to historia wysokich lotów. Szczęśliwie wygląda też nieźle, więc jak dla mnie bardziej 3.5/5...more
Stało się. Postać, która wciągnęła mnie na stałe w komiksy, czyli Batman oraz cztery figurki, jakie kochałem będąc berbeciem. Mało tego, czytając jeszStało się. Postać, która wciągnęła mnie na stałe w komiksy, czyli Batman oraz cztery figurki, jakie kochałem będąc berbeciem. Mało tego, czytając jeszcze pojedyncze zeszyty z jakiejś serii wydawanej w końcówce lat 90., a który mocno mnie irytowały, bo szkolna biblioteczka była bardzo słabo doposażona i były tam trzy sztuki na krzyż, w dodatku kończące się w takim momencie, że sam obstawiałem sobie, jak to może się zakończyć. Wojownicze Żółwie Ninja. Rafael. Donatello. Leonardo. Michelangelo. Splinter. To musi być epickie połączenie. Jak lody miętowe z kawałkami czekolady. Mózg eksploduje z nadmiaru dobroci.
Ale jest. To zasługa weterana komiksu, Tyniona IV, którego znam z paru tytułów i tak szczerze, bałem się. Jego dobra seria z Detective Comics z DC Rebirth jeszcze przede mną, ale poszczególne tytuły mnie jakoś nie zachęciły do tego autora. Teraz się nieco to zmieni, bo ten cross to mokre marzenie wielu czytelników. Jest naprawdę dobrze i widać, że autor podszedł z szacunkiem do materiału źródłowego.
Żółwie trafiają do świata DC w skutek machinacji Kranga. Szkopuł w tym, że trafia tu też ich odwieczny wróg, Shredder. Ma on na Gotham swój własny niecny plan, który realizuje ze wsparciem kilku ikonicznych przeciwników Batmana. Stawką jest też oczywiście powrót do swojego świata, jak i życie dużej liczby ludzi, bo Klan Stopy też tu robi swoje.
Oczywiście drogi kultowych bohaterów muszą się przeciąć i jak to zwykle bywa, następuje prezentacja umiejętności, po której nastąpi połączenie sił i szereg efektownych starć pomiędzy dobrymi a złymi. Jest to fajne, ubogacone o wiele zabawnych dialogów z kultowym już "Cowabunga" na czele. Żółwie są super. Batman jest super. Kreska Williamsa II jest boska. Rozpływam się. A jednak...
Nie ma tu nic czego bym nie widział w sporej liczbie innych tytułów. Fabuła jest standardowa, poza obecnością kochanych żółwi, które robią oczywiście sobą różnicę i to one stanowią o przewadze tego tytułu nad masą innych, standardowych pozycji. Z tyłu głowy mam tą świadomość, że gdyby były to inne postacie, to całość nie byłaby tak wysoko oceniana.
Reasumując, to takie 3.75/5. Potrafi dać tą czystą radochę, wywołać uśmiech i dobrze się to czyta, ale niestety gdzieś tam na uboczu czuć tą wtórność. No ale nie narzeka się na jakość whisky, które przeleżało w szafie kilka lat, bo ma ono w sobie sporo dobrych nut. Batman vs. Turtles jest na pewno produktem komercyjnym, mającym dać spory nakład sprzedaży, co nie znaczy, że przy okazji nie bawi. Robi to i należy to docenić. Tym bardziej, że Egmont wydał zbiorczą pozycję wszystkich trzech części. Miodek. ...more
Kolejna pozycja Black Label, kolejny elseworld typu postapo, których sztandarowym przykładem jest Old Man Logan. I o ile stareńki Logan przecierał szlKolejna pozycja Black Label, kolejny elseworld typu postapo, których sztandarowym przykładem jest Old Man Logan. I o ile stareńki Logan przecierał szlaki i uderzał z siłą atomu, o tyle nachodzi czytelnika pytanie: na ile taka Wonder Woman jest nas w stanie czymś wymyślnym zaskoczyć w tym aspekcie?
I zaskakuje, a i owszem. Niestety jednak nie wszystko jest idealne. Przede wszystkim Johnson z całego zaplecza bohaterskiego skupia się tylko na sztandarowej Trójcy DC, zlewając całą resztę w kilku słowach. Po drugie. Zmienia origin postaci, co ja akurat nie uważam za złe, ale autor raczej wykazuje się słabą znajomością tematu źródłowego. Po trzecie. Cheetah. Wiem, że ciało przyjaciółki Diany przejęła bogini, ale sama Minerwa nie jest bogiem. Nie powinno jej tu być, no ale całość jest wygodna scenariuszowo, więc...
To tyle z minusów, bo tempo całych czterech zeszytów, przyjemność jaka płynnie z czytania, przynajmniej na początku, bo końcówka jest wyraźnie słabsza. Niemniej wciągnąłem całość za jednym haustem. Na początku widzimy ludzi, którzy ruszyli w teren w celu znalezienia czegoś do jedzenia, albo wartościowego, aby wymienić to na posiłki. Kontekst ich rozmów wskazuje, iż ludzkości wydarzyło się coś złego. Jakby na potwierdzenie tych słów, grupa nagle jest zaatakowana przez potwora. Podczas ucieczki grupka ludzi wpada do jaskini, gdzie przypadkiem uwalnia Dianę z dziwnej kapsuły. Czas by świat się zmienił...
Dianie przyjdzie znaleźć się w świecie po tym, jak światowi przywódcy nacisnęli przyciski atomowe i zgotowali ludzkości oraz Ziemi istne piekło. Widok szkieletów pewnych osób, jakie odgrywają w DC zazwyczaj ważną rolę jest przygnębiający. A jednocześnie całość mnie zaciekawiła szczegółami. Czym są stwory, które atakują ostatki ludzi? Co stało się z Temiskirą, domem Amazonek, do którego wracamy tu często w retrospekcjach? Jak w ogóle doszło do takiego sytuacji? Czemu Diana znalazła się w tej kapsule i kto ją tam umieścił? Po co?
(view spoiler)[ Całość też daje nam odpowiedź, kto jest większym zagrożeniem dla ludzkości w przypadku, gdyby coś poszło nie tak. I według Johnsona to nie Superman, a właśnie Diana, która stoi za całością nieszczęść jakie widzimy. (hide spoiler)]
Johnson nie tylko napisał ten scenariusz, ale i go narysował. Wygląda to kapitalnie, znacząco odbiegając od tego z czym mieliśmy do czynienia. To brudny, szarobury świat, gdzie króluje dym, piach i krew. Sprawia, że całość jest jeszcze bardziej przygnębiająca, choć miejscami miałem wrażenie, że jest brzydko. Cóż, tak raczej miało być.
Dlatego też polubiłem tę odsłonę Diany, która ma sporo za uszami. Lubię wartką akcję, jej płynność, bo czuć że autor ma talent. Nie jest może to przełomowa odsłona, bo jednak czerpie garściami z innych tytułów, ale być może ze względu na postać, zwyczajnie przykuła mnie na tyle długo, aby poznać całość. ...more